Ledwo zwlekłam się z łóżka. Moje ciało było spięte. I teraz byłam pewna, że się przeforsowałam. Kiedy tylko ja i Eric wróciliśmy z zaplanowanego ,,tajemniczego dnia" (choć brzmiało to jak zabawa dla 5-latków) poszliśmy pobiegać. Cóż... Nie był to bieg rekraacyjny.
Założyliśmy się, ku mojemu nieszczęściu, kto szybciej dobiegnie do mojego miejsca zamieszkania. Jak się okazało - Eric wcale nie miał zamiaru przegrywać czy dawać mi forów, a jego kondycja była sto razy lepsza od mojej.
Tego dnia, gdy spojrzałam w lustro, wydałam z siebie przeciągły jęk. Wyglądałam okropnie. W sumie ,,okropnie", to złe określenie. Ale bardziej wydatnego nie znalazłam.
Doczłapałam się z powrotem do łóżka i postanowiłam przespać cały dzień.
Zasnęłam natychmiastowo, ale niestety w tym samym tempie zostałam drastycznie obudzona przez dźwięk telefonu.
Będąc pewna, że to Eric nawet nie fatygowałam się, by spojrzeć na wyświetlacz.
- Po tym, co wczoraj przeszłam, nie mam nawet siły rozmawiać - powiedziałam rozespanym głosem.
- Wow, Vanka, co on Ci zrobił? - usłyszałam rozbawienie po drugiej stronie. Jak się okazało, nie dzwonił Eric. Dzwoniła Alice.
- Al? To Ty? Jak miło słyszeć Twój głos! - powiedziałam bardzo ospale, choć z całych sił starałam się brzmieć entuzjastycznie.
- Twój też? - bardziej spytała, niż stwierdziła.
- Jak się czujesz? Co z tym, co Cię wczoraj spotkało?
- Cóż.... Jacob przyszedł i się mną zaopiekował, ale dziś... No cóż. Sytuacja się trochę... skomplikowała - powiedziała z lekkim wyrzutem. Od razu się rozbudziłam, słysząc jej ton. Mój mózg zaczął zbyt szybko działać na dużych obrotach, więc zakręciło mi się w głowie, przez co syknęłam z bólu.
W mojej głowie kłębiły się pytania, na jakie chciałam poznać odpowiedź. Ale wiedziałam, że Alice nie należy popędzać ani bombardować licznymi pytaniami, bo to ją tylko peszyło. Pozostało mi tylko czekać.
- Jacob naprawdę dobrze się mną zajmował, nawet zrobił mi jakieś zioła, które wieczorem postawiły mnie na nogi. Niestety, dziś to ja robię za pielęgniarkę.
Parsknęłam śmiechem. No bo co innego mogłam zrobić w tej sytuacji?
Racjonalny człowiek odpowiedziałby ,,współczuję" czy ,,może Ci pomóc", ale nie! Najlepsi przyjaciele NIE są racjonalni.
- Żeś się wkopała - powiedziałam ze śmiechem.
- Ha ha. Bardzo śmieszne. Nawet nie wiesz jak on cierpi!
- Chłopcy nie chorują, skarbie. Oni walczą o życie - ponownie zaczęłam się śmiać.
- W tym przyznam Ci rację - westchnęła. Wyobraziłam sobie, jak ściąga swoje czarne okulary, kładzie je obok i pociera skronie. Tak zawsze robiła, gdy coś się działo, a ona była zmęczona.
- Nie mogłoby być inaczej - dodałam powoli nakładając kapcie na nogi. Rozmowa z Al obudziła mnie na dobre. Nie było mowy o ponownym zmrużeniu oka.
- A co z Tobą? Co wczoraj robiliście?
- A skąd wniosek, że cokolwiek było? - spytałam, jednocześnie nalewając sobie soku do szklanki i biorąc łyka.
- Mnie nie oszukasz. Jak zadzwoniłam, to jeszcze spałaś. Dam sobie rękę uciąć, że w tym momencie wyglądasz żałośnie.
Spojrzałam ponownie na swoje odbicie. I tu warto było przyznać Al rację. Moje włosy żyły własnym życiem, moje oczy wydawały się takie małe, gdy były na wpół przymknięte, a na policzku odbiła mi się poduszka.
I zaraz... Czy ja się... Obśliniłam?
Spojrzałam na siebie z obrzydzeniem, podchodząc do kranu i myjąc twarz. Cóż... Nie wszystkie kobiety z rana wyglądają jak Top Model.
Zapewne mój oddech mógłby powalić.
- Dramatyzujesz - skomentowałam, idąc po szklankę z sokiem, jaką zostawiłam na blacie w kuchni.
- No mów. Nie mam czasu zbyt dużo. Słyszę, że Jacob znów poszedł haftować.
- No wiesz... Zawsze przegrywam zakłady, co nie?
- A mimo to, zawsze się zakładasz.
Normalnie słyszałam na odległość jej niemy śmiech!
- No i założyłam się z Erickiem.
- O co? - dopytywała.
- W sumie o nic, ale biegaliśmy. Naprawdę daleko i ciężko.
Teraz jej wybuch śmiechu się ulotnił i przez jakieś pół minuty musiałam wysłuchiwać jej histerycznego ataku. Na domiar złego w tle słychać było słabe pytanie ,,co Cię bawi?" zadane przez Jacoba i spazmatyczne słowa opowiadania, czego to ja wczoraj nie robiłam. Po czym kolejny wybuch śmiechu. Ale tym razem w dwupaku.
- Wiesz Al... Zasięg coś urywa... Odezwę się potem.
-P-Pa! - wydusiła z siebie, a ja czym prędzej się rozłączyłam.
Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi.
No błagam! Dlaczego akurat w tym momencie, gdy wyglądam jak milion nieszczęść?
Na szybkiego, podchodząc do drzwi, zaczęłam poprawiać włosy. Gdy to nie pomagało, założyłam bluzę. Z kapturem. Chociaż minimalna osłona.
Drzwi same się otworzyły. Wiedziałam, kto był taki niecierpliwy.
- Kupiłem bułeczki maślane, gorącą czekoladę, rogale francuskie i... - pogrzebał w torbie, po czym wyłonił z niej upragniony przedmiot, ciesząc się przy tym jak małe dziecko - Karmelową czekoladę.
Butem zatrzasnął drzwi, po czym wszystko położył w salonie na stole. Gdy mnie ujrzał zmarszczył brwi.
- A TY co? Chora, czy zimno Ci jest?
- Po prostu wyglądam fatalnie - powiedziałam, naciągając bardziej kaptur na głowę. Eric przewrócił zielonymi oczyma, które zaświeciły się w blasku wschodzącego słońca.
Podszedł do mnie i z przekąsem kazał ściągnąć mi kaptur.
- Nie Eric. Jest gorzej niż źle - protestowałam, trzymając oburącz kaptur, choć on wcale nie próbował mi go ściągnąć.
- Dlaczego wszystkie kobiety mają fioła na punkcie wyglądu?
- A chłopacy to może nie. Nie wmówisz mi, że przed wyjściem nawet nie spojrzałeś w lustro.
- I tu się zdziwisz - powiedział, a jego kąciki ust uniosły się ku górze. Byłam pewna, że mówił prawdę. On ciągle wyglądał jak z okładki popularnych magazynów mody.
- Twój problem - mruknęłam niezrozumiale. Eric przewrócił oczyma.
- Vanka, przed kim Ty się chowasz? Przede mną?
- Będziesz się śmiać.
- Z Ciebie? Nigdy.
Uwierzyłam. W sumie nie. Byłam pewna, że to pusta obietnica, a on zaraz wybuchnie głośnym, szczerym śmiechem.
Ale mimo moich obaw, jego twarz nawet nie drgnęła, gdy zdjęłam kaptur. Spytał tylko:
- No i? Co w tym śmiesznego?
- Wyglądam tragicznie! - powiedziałam z jękiem, po czym usiadłam ze skrzyżowanymi ramionami, jak mała dziewczynka.
- Dla mnie zawsze wyglądasz ładnie - powiedział, po czym do mnie mrugnął - Jemy bułeczki?
Uśmiechnęłam się. Mówił mi to, co w danym momencie chciałam usłyszeć. Choć byłam pewna, że wcale tak nie myśli.
W tym lubiłam go bardziej niż Al. Potrafił mnie pocieszyć i nie był szczery do bólu.
No i hej. Przyniósł mi śniadanie!
- Wiesz co? Jesteś jak jeden z superbohaterów - powiedziałam wgryzając się w - jeszcze ciepłą! - bułeczkę.
- Zadowolić kobietę to w sumie łatwa sprawa - zaśmiał się. I tak spędziłam poranek. Na śmiechach i nie przejmowaniu się wreszcie tym, jak naprawdę wyglądam. Bo przy nim mogłam być sobą.
***
Hejka!
Znów wracam, po przerwie. Miałam dodawać częściej rozdziały, ale nic z tego nie wyszło.
Miałam zbyt dużo na głowie. Naprawdę dużo.
Przepraszam więc, że rozdziały są rzadko.
Do napisania!
(Kochani, jeśli komuś nie skomentowałam rozdziałów na blogach - przepraszam! Dajcie linki, postaram się przeczytać i skomentować w wolnej chwili)