poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Rozdział 17

Kolejny dzień.
Ledwo zwlekłam się z łóżka. Moje ciało było spięte. I teraz byłam pewna, że się przeforsowałam. Kiedy tylko ja i Eric wróciliśmy z zaplanowanego ,,tajemniczego dnia" (choć brzmiało to jak zabawa dla 5-latków) poszliśmy pobiegać. Cóż... Nie był to bieg rekraacyjny.
Założyliśmy się, ku mojemu nieszczęściu, kto szybciej dobiegnie do mojego miejsca zamieszkania. Jak się okazało - Eric wcale nie miał zamiaru przegrywać czy dawać mi forów, a jego kondycja była sto razy lepsza od mojej.
Tego dnia, gdy spojrzałam w lustro, wydałam z siebie przeciągły jęk. Wyglądałam okropnie. W sumie ,,okropnie", to złe określenie. Ale bardziej wydatnego nie znalazłam.
Doczłapałam się z powrotem do łóżka i postanowiłam przespać cały dzień.
Zasnęłam natychmiastowo, ale niestety w tym samym tempie zostałam drastycznie obudzona przez dźwięk telefonu.
Będąc pewna, że to Eric nawet nie fatygowałam się, by spojrzeć na wyświetlacz.
- Po tym, co wczoraj przeszłam, nie mam nawet siły rozmawiać - powiedziałam rozespanym głosem.
- Wow, Vanka, co on Ci zrobił? - usłyszałam rozbawienie po drugiej stronie. Jak się okazało, nie dzwonił Eric. Dzwoniła Alice.
- Al? To Ty? Jak miło słyszeć Twój głos! - powiedziałam bardzo ospale, choć z całych sił starałam się brzmieć entuzjastycznie.
- Twój też? - bardziej spytała, niż stwierdziła.
- Jak się czujesz? Co z tym, co Cię wczoraj spotkało?
- Cóż.... Jacob przyszedł i się mną zaopiekował, ale dziś... No cóż. Sytuacja się trochę... skomplikowała - powiedziała z lekkim wyrzutem. Od razu się rozbudziłam, słysząc jej ton. Mój mózg zaczął zbyt szybko działać na dużych obrotach, więc zakręciło mi się w głowie, przez co syknęłam z bólu.
W mojej głowie kłębiły się pytania, na jakie chciałam poznać odpowiedź. Ale wiedziałam, że Alice nie należy popędzać ani bombardować licznymi pytaniami, bo to ją tylko peszyło. Pozostało mi tylko czekać.
- Jacob naprawdę dobrze się mną zajmował, nawet zrobił mi jakieś zioła, które wieczorem postawiły mnie na nogi. Niestety, dziś to ja robię za pielęgniarkę.
Parsknęłam śmiechem. No bo co innego mogłam zrobić w tej sytuacji?
Racjonalny człowiek odpowiedziałby ,,współczuję" czy ,,może Ci pomóc", ale nie! Najlepsi przyjaciele NIE są racjonalni.
- Żeś się wkopała - powiedziałam ze śmiechem.
- Ha ha. Bardzo śmieszne. Nawet nie wiesz jak on cierpi!
- Chłopcy nie chorują, skarbie. Oni walczą o życie - ponownie zaczęłam się śmiać.
- W tym przyznam Ci rację - westchnęła. Wyobraziłam sobie, jak ściąga swoje czarne okulary, kładzie je obok i pociera skronie. Tak zawsze robiła, gdy coś się działo, a ona była zmęczona.
- Nie mogłoby być inaczej - dodałam powoli nakładając kapcie na nogi. Rozmowa z Al obudziła mnie na dobre. Nie było mowy o ponownym zmrużeniu oka.
- A co z Tobą? Co wczoraj robiliście?
- A skąd wniosek, że cokolwiek było? - spytałam, jednocześnie nalewając sobie soku do szklanki i biorąc łyka.
- Mnie nie oszukasz. Jak zadzwoniłam, to jeszcze spałaś. Dam sobie rękę uciąć, że w tym momencie wyglądasz żałośnie.
Spojrzałam ponownie na swoje odbicie. I tu warto było przyznać Al rację. Moje włosy żyły własnym życiem, moje oczy wydawały się takie małe, gdy były na wpół przymknięte, a na policzku odbiła mi się poduszka.
I zaraz... Czy ja się... Obśliniłam?
Spojrzałam na siebie z obrzydzeniem, podchodząc do kranu i myjąc twarz. Cóż... Nie wszystkie kobiety z rana wyglądają jak Top Model.
Zapewne mój oddech mógłby powalić.
- Dramatyzujesz - skomentowałam, idąc po szklankę z sokiem, jaką zostawiłam na blacie w kuchni.
- No mów. Nie mam czasu zbyt dużo. Słyszę, że Jacob znów poszedł haftować.
- No wiesz... Zawsze przegrywam zakłady, co nie?
- A mimo to, zawsze się zakładasz.
Normalnie słyszałam na odległość jej niemy śmiech!
- No i założyłam się z Erickiem.
- O co? - dopytywała.
- W sumie o nic, ale biegaliśmy. Naprawdę daleko i ciężko.
Teraz jej wybuch śmiechu się ulotnił i przez jakieś pół minuty musiałam wysłuchiwać jej histerycznego ataku. Na domiar złego w tle słychać było słabe pytanie ,,co Cię bawi?" zadane przez Jacoba i spazmatyczne słowa opowiadania, czego to ja wczoraj nie robiłam. Po czym kolejny wybuch śmiechu. Ale tym razem w dwupaku.
- Wiesz Al... Zasięg coś urywa... Odezwę się potem.
-P-Pa! - wydusiła z siebie, a ja czym prędzej się rozłączyłam.
Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi.
No błagam! Dlaczego akurat w tym momencie, gdy wyglądam jak milion nieszczęść?
Na szybkiego, podchodząc do drzwi, zaczęłam poprawiać włosy. Gdy to nie pomagało, założyłam bluzę. Z kapturem. Chociaż minimalna osłona.
Drzwi same się otworzyły. Wiedziałam, kto był taki niecierpliwy.
- Kupiłem bułeczki maślane, gorącą czekoladę, rogale francuskie i... - pogrzebał w torbie, po czym wyłonił z niej upragniony przedmiot, ciesząc się przy tym jak małe dziecko - Karmelową czekoladę.
Butem zatrzasnął drzwi, po czym wszystko położył w salonie na stole. Gdy mnie ujrzał zmarszczył brwi.
- A TY co? Chora, czy zimno Ci jest?
- Po prostu wyglądam fatalnie - powiedziałam, naciągając bardziej kaptur na głowę. Eric przewrócił zielonymi oczyma, które zaświeciły się w blasku wschodzącego słońca.
Podszedł do mnie i z przekąsem kazał ściągnąć mi kaptur.
- Nie Eric. Jest gorzej niż źle - protestowałam, trzymając oburącz kaptur, choć on wcale nie próbował mi go ściągnąć.
- Dlaczego wszystkie kobiety mają fioła na punkcie wyglądu?
- A chłopacy to może nie. Nie wmówisz mi, że przed wyjściem nawet nie spojrzałeś w lustro.
- I tu się zdziwisz - powiedział, a jego kąciki ust uniosły się ku górze. Byłam pewna, że mówił prawdę. On ciągle wyglądał jak z okładki popularnych magazynów mody.
- Twój problem - mruknęłam niezrozumiale. Eric przewrócił oczyma.
- Vanka, przed kim Ty się chowasz? Przede mną?
- Będziesz się śmiać.
- Z Ciebie? Nigdy.
Uwierzyłam. W sumie nie. Byłam pewna, że to pusta obietnica, a on zaraz wybuchnie głośnym, szczerym śmiechem.
Ale mimo moich obaw, jego twarz nawet nie drgnęła, gdy zdjęłam kaptur. Spytał tylko:
- No i? Co w tym śmiesznego?
- Wyglądam tragicznie! - powiedziałam z jękiem, po czym usiadłam ze skrzyżowanymi ramionami, jak mała dziewczynka.
- Dla mnie zawsze wyglądasz ładnie - powiedział, po czym do mnie mrugnął - Jemy bułeczki?
Uśmiechnęłam się. Mówił mi to, co w danym momencie chciałam usłyszeć. Choć byłam pewna, że wcale tak nie myśli.
W tym lubiłam go bardziej niż Al. Potrafił mnie pocieszyć i nie był szczery do bólu.
No i hej. Przyniósł mi śniadanie!
- Wiesz co? Jesteś jak jeden z superbohaterów - powiedziałam wgryzając się w - jeszcze ciepłą! - bułeczkę.
- Zadowolić kobietę to w sumie łatwa sprawa - zaśmiał się. I tak spędziłam poranek. Na śmiechach i nie przejmowaniu się wreszcie tym, jak naprawdę wyglądam. Bo przy nim mogłam być sobą.
***
Hejka!
Znów wracam, po przerwie. Miałam dodawać częściej rozdziały, ale nic z tego nie wyszło.
Miałam zbyt dużo na głowie. Naprawdę dużo. 
Przepraszam więc, że rozdziały są rzadko.
Do napisania!
(Kochani, jeśli komuś nie skomentowałam rozdziałów na blogach - przepraszam! Dajcie linki, postaram się przeczytać i skomentować w wolnej chwili)

wtorek, 2 sierpnia 2016

Rozdział 16

<Tydzień później>
- Zatrułam się - usłyszałam w telefonie głos przyjaciółki. Głos tak słaby i cienki, że gdyby nie to, iż dobrze ją znam, śmiało mogłabym powiedzieć, że nie należy do niej.
- Co wy żeście wczoraj jedli? - spytałam wzdychając.
- Wiesz... Jacob chciał mi pokazać, że jedzenie sushi może sprawić przyjemność. W sensie jedzenie... Surowej... Ryby.. - usłyszałam kolejny odgłos wymiotowania w słuchawce, więc zmarszczyłam nos i wzdrygnęłam się na samą myśl.
Nienawidziłam wymiotować, a kiedy widziałam, że robi to ktoś inny sama miałam ochotę do niego dołączyć. Spaczone, ale prawdziwe.
- Jesteś tam? - spytałam, zagryzając wargę. Eric oderwał się na chwilkę od swojego PS4 i spojrzał na mnie, unosząc jedną brew. Pokazałam mu gestem, by chwilkę poczekał, on jednak całkowicie oderwał się od swojego sprzętu. Westchnęłam.
- Jestem... Chyba... Źle mi... Nie obrazisz się, jeśli z wami nie pójdę?
- Daj spokój, nie będę Cię ciągnęła w takim stanie - powiedziałam z troską. Wiedziałam, że kiedy Alice jest chora, cała jej rodzinka zbiera się, by się nad nią poużalać. To w końcu jedyna okazja, kiedy mogą ją odwiedzić. Alice chciała być niezależna.
- Kochana jesteś. Pozdrów Ericka - powiedziawszy to, rozłączyła się.
Westchnęłam, chowając telefon do kieszeni.
- Nie idzie, prawda? - spytał Eric, siadając koło mnie na kanapie. Siedzieliśmy u niego w salonie i mieliśmy czekać na Jacoba i Alice. Kiedy ten pierwszy dowiedział się o stanie swojej narzeczonej nie tracił chwili dłużej i popędził do niej.
- Możemy zrezygnować, jeśli nie masz ochoty - powiedziałam po chwili.
Był moim przyjacielem i spędzaliśmy razem mnóstwo czasu. No ale ile można razy dziennie widzieć tą samą twarz?
- Daj spokój - powiedział rozbawiony - Chyba, że Ty też fatalnie się czujesz - powiedział dając mi kuksańca w bok.
Zaśmiałam się. Było mi żal przyjaciółki, nawet bardzo. Ale w życiu bym nie chciała przejąć jej stanu zdrowia.
- Możemy pierw zrobić mini pizze, co Ty na to, hmm? - spytałam.
Eric pokiwał głową z niedowierzaniem. Przewrócił oczyma, ale skierował się w stronę swojej ogromnej kuchni.
- Nie wiem, czy mam wszystkie składniki. Ostatnio musiałem zasuwać do sklepu, kiedy zachciało Ci się bułeczek maślanych.
- Ale ej! Sam mówiłeś, że były pyszne! - broniłam się. Eric podszedł bliżej, krzyżując dłonie na piersiach. Uniósł brew, łapiąc moje spojrzenie swoimi zielonymi tęczówkami.
- Nie kwestionuję Twoich zdolności kulinarnych, ale nie wiem czy zauważyłaś, sklep mamy pięć kilometrów stąd.
Zaśmiałam się.
- To nie moja wina, że mieszkacie na odludziu - zaśmiałam się. Tamtego dnia Eric szedł na pieszo, kiedy akurat złapał go deszcz. Do końca dnia musiałam nad nim skakać, jak nad dzieckiem. Podawać jedzenie, robić herbatki, włączać filmy... Okropieństwo! Potrafił się zemścić.
- Na odludziu, na jakie uwielbiasz przychodzić - wyszczerzył zęby w uśmiechu. Parsknęłam.
- Macie ciasto francuskie? - spytałam, podchodząc do lodówki. Czułam się tu jak u siebie. Jego tata pokazywał się rzadko, ciągle pracował, albo porozumiewał się z synem jakimś tajemniczym szyfrem typu: ,,Już czas", ,,Pamiętałeś?", ,,Dziś podwójnie". Nie rozumiałam tego, ale nie wnikałam. Eric unikał tego tematu. Tak samo, jak tematu matki.
- Wiedziałem, że będziesz chciała z nim coś robić, więc kupiłem trzy paczki na zapas - powiedział, podchodząc do pomidorów i zaczynając je kroić.
- Awww... Kochany jesteś! - powiedziałam ironicznie, będąc rozbawioną. Pamiętał o moim zamiłowaniu do gotowania. Choć zazwyczaj wszystkie potrawy robiliśmy razem.
Nie cierpiałam z kimś gotować, bo zawsze ktoś mi mieszał w kuchni, robił coś po nie mojej myśli i zwyczajnie się kręcił. Za to Eric dokładnie wiedział co ma robić, nigdy nie pytał, czy robi to dobrze czy źle. Uwielbiałam z nim gotować.
- Brokuły masz w dolnej szufladzie lodówki, parmezan na samej górze, a piersi z kurczaka tam gdzie zawsze - poinstruował mnie.
Robiliśmy zawsze tę samą pizzę. To był nasz przepis.
- A pieczarki?
- Już Ci wystawiłem - uśmiechnął się, kończąc krojenie i biorąc się za cebulę.
Ja wzięłam się za doprawianie i krojenie mięsa oraz smażenie go z cebulą, jaką wcześniej mi pokroił.
Włączyłam radio, więc do akcji wkroczyły nasze codzienne wygłupy. Z nim nie dało się nudzić.
- Posmaruj ciasto przecierem - powiedziałam odwracając się do niego. Ku mojemu zaskoczeniu, ciasto było już posmarowane, pieczarki i wcześniej ugotowany brokuł już wyłożone, pomidor tak samo. Wszystko czekało niejako na mój ruch. Zaskoczona podeszłam, wykładając mięso, a Eric posypał wszystko parmezanem.
- Coś jeszcze? - spytał, unosząc jedną brew ku górze. Jeden z kącików jego ust uniósł się ku górze. Był to łobuzerski uśmiech, mówiący ,,szach-mat". Uśmiech zwycięzcy.
- Nie fair - powiedziałam marszcząc brwi.
- W gotowaniu nie ma rzeczy nie fair - zaśmiał się, rozbawiony moją reakcją.
- Dobra, wstawiaj pizzę do pieca - powiedziałam z uśmiechem. Na niego nie można było się gniewać.
Niedługo później mieliśmy już zjedzoną pizzę, a na zegarku godzinę 18:00. Mieliśmy jeszcze pół godziny do seansu.
- Coś mamy na jutro? - spytałam.
- Van, w jakim świecie Ty żyjesz? Jutro sobota.
Od jakiegoś czasu wszystkie dni tygodnia mi się ze sobą zlewały. Miałam świadomość, że to może być przez nadchodzący termin oddania pracy lingwistycznej. Mimo, że mieliśmy już ją niemal ukończoną, to ciągle czułam, że jeszcze coś można do niej dodać.
Dodatkowo ciągle nurtowało mnie kilka pytań względem Erica, więc to na nich się skupiałam.
- Eric, dlaczego tak naprawdę nie było Cię cały poprzedni rok w szkole? - spytałam.
Zaskoczony brunet przestał się uśmiechać. Spojrzał na mnie uważnie.
- Van, do czego dążysz? Skąd to nagłe pytanie?
- Bardzo mnie nurtuje, a wszystko zaczęło mi się układać w jedną całość.
No dobra. Tak naprawdę naczytałam się powieści kryminalnych i czułam, że zmierzam w sam środek enigmy. Czarnej dziury. Odkrycie jego tajemnic było nierealne, ale warto było spróbować. Tym bardziej, że Eric skrzyżował dłonie na piersiach i niespokojnie się poruszył.
To dało mi pewność, że on ma sekret i boi się, że znam odpowiedź.
- Co Ci się ułożyło? - spytał nie pewnie.
- Eric, czy Ty w poprzednim roku byłeś w więzieniu? - spytałam całkiem poważnie.
Jednak jego reakcja całkowicie pozbawiła mnie złudzeń i zaskoczyła totalnie.
Eric wybuchnął śmiechem.
***
Witajcie kochani! Dziś trochę skupienia na głównych bohaterach i trochę wspólnego czasu :p
Wiem, wiem. Możecie mnie zabić (choćby i patelnią), bo ponad dwa tygodnie nie było rozdziału. Ale te wakacje są na wariackich papierach.
Jak mi mijają? Dłużą mi się. Czuję się już nimi wykończona i sama się zastanawiam, czy nie lepiej już byłoby wrócić do szkoły :p Yes, I am psychic. 
Rozdział z dedykiem dla Mysterious Star (obym dobrze napisała). 
Do napisania!

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

LBA

Zostałam nominowana do LBA przez jedną z moich kochanych czytelniczek (Milky Way) z bloga http://life-is-like-a-labyrinth-raura.blogspot.com/2016/07/lba.html

Zanim przejdę do pytań i odpowiedzi, chciałam bardzo wszystkim podziękować za cierpliwość i wytrwałość (bo rozdziału nie ma od... 14/15 dni, ale wszystko przez liczne wyjazdy. Postaram się dodać je jak najszybciej!).
Od razu dodam listę nominowanych przeze mnie osób:

1. Lauren Coolness
2. Invisible
3. Arię Lynch
4. Ayati Flagrate
5. Karlee

Moje pytania:
1. Od jak dawna piszesz?
2. Co Cię do tego skłoniło?
3. Co jest Twoją inspiracją?
4. Czym kierujesz się podczas pisania?
5. Kim zamierzasz zostać w przyszłości?
6. Jak pisanie oddziałuje na Ciebie?
7. Jakie emocje najczęściej odzwierciedla Twój sposób pisania?
8. Kto najbardziej Cię wspiera?
9. Na czym opiera się Twoje zamiłowanie do prowadzenia bloga?
10. Podaj 3 najlepsze Twoim zdaniem blogi.
11. Opisz siebie trzema słowami.

To już wszystko kochani z tej serii :) Teraz kilka słów o mnie, które zapewne opiszą odpowiedzi na pytania Milky ;)

1. Dlaczego zdecydowałaś się założyć bloga?
1) Namówiła mnie do tego jedna z fanek Raury, gdy publikowałam jeszcze swoje historię na facebook'u jako Rauslly.
2. Czym jest dla Ciebie pisanie?
2) Tym samym, co czytanie książek :) Ucieczką, od rzeczywistości, sposobem, na radzenie sobie z problemami, oddawaniem emocji i uczuć, jakie się we mnie kłębią, ostateczne pozbywanie się wspomnień... I oczywiście moim największym hobby :)
3. Planujesz kolejnego bloga?
3) Nieuniknione :) Zapewne o Raurze :P
4. Kim chciałabyś zostać w przyszłości?
4) Moje plany są ściśle związane z medycyną
5. Jakie masz zainteresowania?
5) Sporo tego. Muzyka, śpiew, pisanie, fryzjerstwo, nauka przedmiotów ścisłych, granie na instrumentach, czasami taniec, oglądanie filmów, gotowanie, czytanie książek... Nie sposób wymienić wszystkiego!
6. Jakie cechy charakteru lubisz w ludziach, a jakich nie?
6) Podoba mi się to pytanie :D Uwielbiam jeśli osoba ma w sobie nutkę czy też otoczkę enigmatyczności. Lubię spontaniczność i poczucie humoru oraz dystans do siebie. To, jeśli ktoś nie udaje kim jest i potrafi być taktowny. Nie cierpię arogancji, sprośnego humoru, typowych ,,sebków", osób, które prowadzą się niemoralnie oraz takich, których życie opiera się na ploteczkach. Słodkie-Idiotki również nie są moimi faworytami.
7. Jakie jest Twoje największe marzenie?
7) Zamieszkać w Toskanii
8. Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu?
8) Religia oraz moja rodzina i ich szczęście czy też bezpieczeństwo
9. Czy przez jeden dzień chciałabyś być sławną osobą? Jak tak, to jaką?
9) Nie :) Lubię moje życie, nie oddałabym go za nic ;)
10. Gdybyś mogła przenieść się w czasie, przeniosłabyś się do przeszłości czy przyszłości?
10) Przeszłości :)
11. Jeśli czytasz moje blogi, to co o nich sądzisz?
11) Kochanie, Ty wiesz, że kocham Twój styl pisania ^^ Masz niesamowity potencjał, a ja niestety czasem zapomnę Ci skomentować, choć Ty to robisz zawsze. Postaram się to nadrobić! ^^ Warto wspierać takie talenty, jak Twój ;)



To już wszystkie pytania kochani. Jak skończę czytać książki i zrobię mały remont w pokoju, to postaram się dodać rozdział ;) Do napisania!

piątek, 15 lipca 2016

Rozdział 15

Jeszcze tego samego dnia nasza paczka wybrała się, by... surfować. Coś, czego nigdy w życiu nie robiłam i coś, do czego nigdy mnie nie ciągnęło.
Głównie ze względu na to, że moja koordynacja ruchowa nie była w najlepszej formie.
Cóż by rzec... Eric wiedział od moich przyjaciół, że nigdy nie surfowałam, a - jak się okazało - on jest urodzonym surferem. Powiedział, że postanowił się nade mną ,,zlitować" (jakbym jeszcze tego potrzebowała) i nauczyć mnie od podstaw tego jakże ,,bezpiecznego" sportu.
Stałam na desce, starając się utrzymać równowagę. Przechylałam się na boki, tak, jak widziałam to na hollywoodzkich produkcjach filmowych, ale co chwile zbyt bardzo się chwiałam i spadałam, ku uciesze przyjaciół.
- To nie dla mnie.
- Nigdy Ci się nie uda z takim podejściem - powiedział Eric, już po raz kolejny ze zmęczenia i frustracji pocierając swoją twarz dłońmi. Choć starał się mi tego nie okazywać, był naprawdę w środku rozgoryczony, a przynajmniej tak mi się wydawało.
- Ale ja się ciągle przewracam! - dodałam zrozpaczona.
- A to dopiero suchy ląd. Co będzie, jak włożymy deskę do wody?
To była prawda. Wywalałam się na piasku. Mówiłam? Byłam kaleką. Życiową dodatkowo.
- Daj dłoń - powiedział, wyciągając ku mnie swoją.
- Nie, bo mnie zrzucisz z deski. Znam te Twoje zamiary - powiedziałam, mrużąc oczy. Eric uśmiechnął się z niedowierzaniem i parsknął śmiechem. Ale ja wcale nie żartowałam.
- Pokażę Ci, jaką musisz mieć pozycję, by choć przez kilka sekund utrzymać się na tym magicznym urządzeniu.
Skrzyżowałam dłonie na piersiach. Nabijał się ze mnie. A mi nie było do śmiechu.
- Ja nie umiem.
- Ale możesz się nauczyć - logiczne. Ale trudne do wykonania. Tego w nim nie lubiłam.
- Ale nie chcę! - wykrzyknęłam sfrustrowana. Mi było ciężej niż jemu!
- I tu jest pies pogrzebany. Gdybyś tylko chciała i uwierzyła, że Ci się uda, naprawdę byś mogła się nauczyć.
Stał tak przede mną, na swojej odjazdowej desce i trzymał nadal ku mnie wyciągniętą dłoń. Musiało to wyglądać komicznie, ale na tej części plaży było mało ludzi. Ci z apartamentów nie przychodzili zbyt często na plażę. Woleli swoje baseny. Ludzie są dziwni.
W końcu westchnęłam głośno i podałam mu swoją rękę.
Ujął mnie delikatnie za dłoń i ustawił moje ramiona w odpowiedniej pozycji.
Do końca dnia nadal nie udało mi się wejść do wody, ale z pomocą Erica łapałam powoli, gdzie robiłam błędy. Nawet nie spadłam już potem ani razu z deski! Co było w moim przypadku cudem.
- Jutro po szkole też tu przyjdziemy - zakomunikował, gdy tylko zaczęliśmy powoli się zbierać.
- A co z naszą pracą lingwistyczną? - dopytałam. Już dawno nie wprowadzaliśmy żadnych zmian, ani nic nie dodawaliśmy.
Eric zastanowił się chwilkę, po czym spojrzał na ekran telefonu.
- Pójdziemy jutro po szkole od razu do Ciebie, a z Jacobem i Alice spotkamy się tu jak skończymy.
- Myślisz, że jeden dzień nam wystarczy?
Eric uśmiechnął się szeroko. Jego oczy zabłyszczały w promieniach zachodzącego słońca, a jego powieki zmrużyły się. Brązowa opalenizna ładnie mieniła się w tym świetle, a niesforne włosy dodawały mu uroku.
Naprawdę był przystojny.
- Nie doceniasz nas? - spytał rozbawiony moją reakcją. Moja twarz zarumieniła się, gdy zdałam sobie sprawę, iż on wie, że na niego spoglądałam.
- Widzę, że mnie doceniasz - powiedział, po czym parsknął śmiechem.
- Ha Ha ha - sarknęłam - Mało zabawne. Po prostu kolor oczu Ci się zmienił.
Na jego twarzy wykwitło zdziwienie. Wybrnęłam.
- Naprawdę? A jaki kolor mają zazwyczaj?
Podeszłam bliżej niego i spojrzałam w płynny bursztyn tęczówek, które lśniły niczym świetlówki. Niesamowite połączenie zieleni, intensywnej zieleni jego oczu oraz promieni słonecznych.
- Zazwyczaj masz niesamowicie zielone.
Półuśmiech wdarł się na jego twarz.
- A teraz?
- A teraz masz topazowe - uśmiechnęłam się szeroko. Bazowałam świetnym nazewnictwem kolorów.
- Topazowy? Ciekawa zmiana. Ciekawe co ją wywołało...
Mimo, że było to pytanie retoryczne i bardziej doprawione ironią, to mimo wszystko odpowiedziałam na to:
- Zachodzące słońce.
- Doprawdy, Darkness? - spytał rozbawiony.
- Tak. Ale zazdroszczę Ci zmiany koloru.
- Nawet nie wiesz, jak Twoje oczy potrafią zmienić kolor.
Oho. Kolejna doza tajemnicy. Nie za bardzo mi się spodobała. Skrzyżowałam dłonie na ramionach, a włosy, pokryte piaskiem, odgarnęłam na plecy.
- To znaczy?
- Masz je w kolorze lazurytu, gdy jesteś zamyślona. Stają się intensywniejsze, gdy spoglądasz na przyjaciół, a przynajmniej tak to zauważyłem. Błękitne, gdy jesteś wesoła. Szklane, gdy jesteś smutna. A niemalże szare gdy jesteś wkurzona.
Dogłębna analiza. Zaskoczona opuściłam ramiona wzdłuż ciała. Z tym drugim miał rację, co spowodowało dalsze rumieńce.
Eric roześmiał się i potarmosił mnie po włosach, jak zazwyczaj robi to sobie rodzeństwo. Gest opiekuńczy.
Zebrał swoje rzeczy i zostawił mnie w osłupieniu.
Wychodzi na to, że nie tylko ja dokonuje analizy wszystkiego.
Im bardziej w to się zagłębiałam, tym szerzej objawiały mi się nieuniknione konsekwencje. I choć powinnam się bać z powodu zagrożeń tym wywołanych, to zaczęło coraz bardziej mi się podobać to zaintrygowanie.
A to był dopiero początek.
Eric 1, Vanessa 0.
***
Hejka :)
Rozdział dziś krótszy, bo nawet nie wiedziałam, że będę miała tak zawalone wakacje :o
Wyjazdy, goście, prace i wgl...
Kochana Lauren - dziękuję, że pytasz słońce <3 U mnie wakacje mijają powoli, ale wyczerpująco :/ A Tobie? I wam drodzy czytelnicy? Jak wy spędzacie swój czas wolny od szkoły?
Do napisania!

środa, 29 czerwca 2016

Rozdział 14

Obudziłam się w nieznanym otoczeniu. Mimo, że początkowo udało mi się ledwie uchylić powieki, to rzucił mi się w oczy czerwony sufit, jakiego na pewno nie miałam u siebie w domu.
Walczyłam z zamglonymi oczyma i naprawdę ciężkimi powiekami. Przetarłam je w nadziei, że to pomoże mi wyostrzyć widzenie, ale niestety niewiele to dało.
Oparłam się na łokciach i starałam bardziej otworzyć oczy, by zwrócić uwagę na miejsce, w jakim się znajdowałam.
Ściany były w mocniejszym, żywszym, a nawet bym rzekła agresywnym odcieniu czerwieni, ale miały mnóstwo białych wzorów.
Niektóre przedstawiały fikuśne instrumenty muzyczne, inne były logiem jakiegoś zespołu.
Meble i wystrój były biało-czerwono-czarne, co dało temu miejscu klasyczny charakter, jaki strasznie mi się podobał.
Kiedy spojrzałam na białe zasłonki i czerwonymi kropkami, które odwiewały na zewnątrz, dostrzegłam balkon. Charakterystyczny widok morza dał mi do zrozumienia, że znajdowałam się w domu Erica, ale na pewno nie był to jego pokój.
Ten wyglądał na nieużywany, może nawet gościnny. Jego apartament był naprawdę sporych rozmiarów, więc nie było dla mnie zaskoczeniem, że nie przebywali w każdym z pomieszczeń.
Usiadłam, pochylając się lekko do przodu. Zobaczyłam na dywanie moje buty, równiutko ułożone. Moja bluza była na wezgłowiu łóżka. A na komodzie leżała moja komórka. Podniosłam ją do góry i z lekkim przerażeniem stwierdziłam, że jest dziesiąta rano. To znaczy, że przespałam tu całą noc.
Koło mojej komórki była kartka, łożona na pół z widocznym napisem ,,Darkness". Podniosłam ją do góry i spojrzałam na jej treść:
,,Jeśli się obudzisz przyjdź albo do mnie albo do kuchni - w zależności gdzie będę. Czuj się jak u siebie".
Łatwo mówić.
Spojrzałam po raz ostatni na pomieszczenie w jakim się znalazłam i poszłam w poszukiwaniu toalety, uprzednio zabierając ze sobą swoje rzeczy.
Kiedy odnalazłam przybytek czystości i wykonałam wszystkie czynności, jakie należało (a było ich sporo, zważając na mój wygląd) wybrałam się na poszukiwanie przyjaciela.
Pierw wybrałam się do kuchni, idąc głosem rozsądku (albo głodu, sama już nie wiem). Zastałam go opartego o blat, tyłem do mnie, słuchającego muzyki rockowej z radia. Rozpoznałam ten kawałek. Był to zespół Three Days Grace ,,I hate everything about you". Podeszłam cicho i oparłam dłoń na jego ramieniu. Odwrócił się natychmiastowo, po czym na jego twarz wkradł się uśmiech.
- Jak się spało?
- Co mamy dziś za dzień?
Wiem, że nie ładnie jest ignorować cudze pytania, a już szczególnie odpowiadać pytaniem na pytanie, ale chyba to najbardziej mnie nurtowało.
- Wtorek. Ale nie masz się czym martwić. Dziś był dzień wolny od szkoły - jego uśmiech się powiększył, a jego zęby ukazały mi się w swej całej perfekcji.
- Dla wszystkich? - spytałam zaskoczona.
- Nie do końca, al czy to ważne? - spytał, dmuchając w swój napój, po czym biorąc łyka - Herbatki?
- Poproszę - powiedziałam, nie mogąc opanować uśmiechu. Wiedziałam już, że tylko my zrobiliśmy sobie wolne od szkoły. Ale jakoś mi to nie przeszkadzało.
- Jesteś bardzo podobny do swojego taty - powiedziałam, gdy wstawił wodę w czajniku elektrycznym.
- Naprawdę? - spytał znów odwracając się ku mnie.
- Jeszcze nigdy nie widziałam Twojej mamy - dodałam. Jego twarz po tych słowach nie wyrażała żadnych emocji.
- I raczej nigdy nie zobaczysz. Zieloną?
Zrozumiałam, że nie chce rozmawiać na ten temat. Pokiwałam głową na pytanie, jakie zadał mi po tym stwierdzeniu. Patrzyłam na jego ruchy, płynne i robione w zamyśleniu. W głośnikach radia rozbrzmiewały się ostatnie nuty znanego przeze mnie utworu, a ja wreszcie postanowiłam zmienić temat:
- Dlaczego nie przyniosłeś mnie do akademika?
- Serio wolałabyś tam teraz być?
- Nie, ale nie chcę robić kłopotu tutaj - powiedziałam, zagryzając od środka policzki. Nadużywanie cudzej gościnności to ostatnie, co mi się marzyło.
- Kto powiedział, że robisz kłopot? - spytał, podając mi kubek z napojem.
- Nikt, ale...
- Nie rób sztucznych problemów, Darkness. Gdybym nie chciał, abyś tu była, po prostu bym zadzwonił do Jacoba i Alice, by po Ciebie wpadli.
Uśmiechnęłam się w podzięce.
- Możemy dziś znów wybrać się na plażę - powiedział znienacka.
- Nie mam ze sobą stroju.
- Możemy wpaść do akademika i zabierzesz ze sobą.
- Rozumiem, że już coś zaplanowałeś?
Uśmiechnął się przebiegle.
Wyczytałam to z jego twarzy.
- Jeśli coś, po czym następnego dnia nie wstanę...
- Bez obaw, Jacob i Alice też idą - uśmiechnął się szerzej.
- Daj mi dopić herbatę - powiedziałam, pokazując na kubek trzymany w dłoniach.
- Nikt Cię nie pogania.
- Mam pytanie.
- Jak zawsze - zaśmiał się, po czym przekręciłam oczyma.
- Dlaczego odkąd jesteś w tej szkole, przyjaźnisz się tylko z nami?
Zastanowił się chwilkę. Spojrzał na mnie przenikliwą zielenią swoich oczu, po czym westchnął.
- Nie miałem zamiaru w ogóle mieć przyjaciół.
- Doprawdy? - spytałam unosząc jedną brew ku górze. Doskonale pamiętałam, że to nie ja zabiegłam o tę przyjaźń.
- Z Tobą było co innego - zaśmiał się - A Ty zapoznałaś mnie z Jacobem i Alice.
- Wow, mówisz tak, jakbym była jakaś wyjątkowa.
- A tak nie jest?
Przestałam się uśmiechać. On też. Spojrzałam na niego nie rozumiejąc za wiele, z czego chce mi przekazać.
- Pod jakim względem miałoby tak być?
- Pod takim, że każdy jest unikatowy i każdy jest wyjątkowy. Tylko jedni są bardziej nieszablonowi od drugich, nieprawdaż?
Teraz pozostały mi tylko domysły, do jakiej kategorii dopasował mnie Eric.
***
Witajcie kochani!
Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale miałam urwanie głowy. Praktycznie nie było mnie w domu więcej niż poza nim.
Dziś też wyjeżdżam, ale to nieco później, więc znalazłam chwilkę, by napisać rozdział.
Dziękuję za coraz większą liczbę komentarzy!
Jesteście kochani <3
Do napisania!

środa, 22 czerwca 2016

Rozdział 13

- Mogę Cię o coś spytać?
- Przecież cały czas o coś pytasz - zaśmiał się, gdy tylko te słowa opuściły moje usta.
Szliśmy na prywatną część plaży, do której dostęp miały tylko osoby mieszkające w takich apartamentach jak Eric.
- Przesadzasz - powiedziałam z lekką nutą ironii. Jego życie naprawdę było jedną wielką zagadką, a mnie korciło, by ją rozwiązać.
- Dajesz - powiedział z szerokim uśmiechem, poprawiając sobie okulary słoneczne na swoim nosie.
- A więc... - nie zdążyłam dokończyć, bo przerwał mi, spoglądając na mnie z ukosa.
- A czy przypadkiem teraz nie moja kolej? - spytał z przebiegłym uśmiechem.
- Nie sądzę - zaśmiałam się licząc na to, że da mi dokończyć moje pytanie.
- Nie nie - pokiwał głową, robiąc zamyśloną minę. Uśmiechnął się do mnie, objął mnie po przyjacielsku ramieniem i powiedział:
- Teraz doskonale pamiętam. Powinna być moja kolej - zaśmiał się. Przewróciłam oczyma.
- No to mów - powiedziałam lekko obruszona, po czym spojrzałam na niego z ukosa. Jego uśmiech się poszerzył.
- Jacob i Alice wspominali coś mi o wypadku...
Moje serce zamarło. Płuca natychmiast się skurczyły, a mi zabrakło dopływu tlenu. Musiał zauważyć strach, panikę czy przerażenie w moich oczach, gdy wszystkie wspomnienia wróciły z impetem.
- Van, coś nie tak? - spytał. Jednak ja nie odpowiedziałam.
Wiedział o wypadku... To była jedna z moich nielicznych tajemnic, ale ta była najbardziej osobista. Mało kto o tym wiedział. I raczej moim marzeniem nie było rozpowiadanie tego Ericowi.
Starałam się uspokajać. W jakiś sposób to, że przycisnął mnie do siebie i szeptał uspokajające słowa, zadziałały kojąco. Mało kto miał na mnie taki wpływ.
Normalnie, na samą wzmiankę o wypadku, po kilku chwilach dostawałam drgawek. Ale przy Ericu natychmiastowo się wyciszyłam, a nawet nabrałam ochoty, by wreszcie to z siebie wyrzucić.
Ogarnęło mnie poczucie egoizmu. Wiedziałam, że jeśli powiem coś takiego Ericowi, moje szanse na wydobycie od niego informacji będzie większe. Poza tym każdy facet miał moc uspokajania w swoich ramionach, co było dość dziwne, bo nigdy nie lubiłam kontaktu fizycznego z innymi.
Już chwilkę później zapytałam:
- Mówili Ci dokładnie, o co chodzi?
- Nie... Przepraszam, że w ogóle zacząłem ten temat. Nie powinienem...
- Jest okey - przerwałam, siląc się na najbardziej wiarygodny uśmiech, na jaki było mnie stać - Opowiem Ci o tym.
Nie przerywał. Słuchał uważnie. W tamtym czasie zdałam sobie sprawę, że właśnie kogoś takiego potrzebowałam. Kogoś, kto tylko wysłucha, co mam do powiedzenia. Kto pomoże mi obecnością. Kto przejmie to jarzmo. I będzie.
- Niedawno, zanim przyszłam do tej szkoły, jechałam z bratem na pożegnanie mojej najlepszej przyjaciółki. Kto by pomyślał, że ta kochana osoba, postanowi osobiście przyjechać po mnie?
Uśmiechnęłam się na te słowa.
- Satiana była śliczna i miała cudowny charakter. Mimo, że każdy zwracał na nią uwagę, ona pozostała skromna. Nie lubiła mówić o sobie. Mój brat i ona spotykali się jakiś czas. Często opowiadał o jej dużych, ciemnych oczach czy brązowych włosach. Miała ciemną karnację, jakiej jej zazdrościłam, bo nie musiała się opalać. Kochałam ją jak siostrę. Tamtego dnia upierałam się, by pojechać szybciej, bo naprawdę mi się spieszyło. Chciałam wręczyć jej prezent do nowej szkoły. Prosiłam go, by dodał gazu. Zagadałam go... Chyba pokazywałam mu jakieś zdjęcia... Zderzył się z jej autem. Centralnie. Oboje zginęli... Przeze mnie!
Rozpłakałam się. Wspomnienia tak bolesne i świadomość, że przyniosłeś komuś śmierć to jedno z najgorszych uczuć.
Eric przytulił mnie mocniej. Dał mi oparcie, pozwolił przeżywać to w spokoju i milczeniu. Starałam się uspokoić oddech, ale wyszło z tego tylko mocne zaczerpnięcia, jakbym się dusiła powietrzem.
Drżącymi ustami, starałam się kontynuować, by mieć to wreszcie za sobą:
- Jjj-a wttt-edy ddd-ostałam aaa-mnezji - powiedziałam, czując, jak moje ciało spazmatycznie się trzęsie. Nie myślałam wtedy o upokorzeniu, jakie na siebie znoszę. Liczył się tylko ból sprowadzony na nowo - Ppp-amiętam tt-ylko wyy-padek.
Nie wiem, ile tam tak siedzieliśmy w milczeniu. Ja, przytulona do jego ramienia, mocząc mu łzami koszulkę oraz brudząc ją tuszem do rzęs.
Dał mi coś cennego, za co w tamtym momencie byłam mu niezmiernie wdzięczna - swoją obecność. Dał mi swój czas, siebie samego, swój spokój... Przejął mój ból i uspokoił mnie delikatnym gładzeniem pleców.
Jeszcze nikt nie wiedział tyle o moim życiu. Nawet Alice.
Nawet nie wiem kiedy padłam z wyczerpania.
***
Hejo! :D Dziś rozdział krótszy. Ostatnią akcję dedykuję Sawci, która jest wielką fanką każdych relacji damsko-męskich, a jednocześnie wieczną singielką xD
Cały rozdział dedykuję wszystkim tym, którzy skomentowali poprzedni rozdział ;) 
Bez was by mnie tu nie było!
Do napisania!

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Rozdział 12

Poniedziałek. Kolejny powrót do rzeczywistości.
Dzień wcześniej całą paczką wybraliśmy się do pizzeri. Niestety, za dużo z tego wyjazdu nie skorzystałam. A raczej wypadu. Co do moich upodobań smakowych, pizza nie leży na szczycie listy ,,ulubione". Bardziej... Znienawidzone.
Eric starał się mnie przekonać, by choćby posmakować coś, co w jego mniemaniu jest najlepszym przysmakiem, ja jednak byłam sceptycznie nastawiona do konsumowania danego posiłku.
- Chociaż kawałek - powiedział, podkładając pod moje usta. Spojrzałam na kawałek, jaki trzymał w dłoniach. Ser spływający z pieczarek i salami, sos pomidorowy pomieszany z sosem czosnkowym i kruche, cienkie ciasto.
- Nadal odmawiam - powiedziałam, dotykając jego dłoni i odsuwając od siebie.
Z głodu nie umarłam, ale jednak to nieliczne z uczuć, jakie posiadam, dawało o sobie znać. Koszmar.
W tej chwili siedziałam w ławce, bawiąc się ołówkiem i odliczając sekundy do przyjścia Ericka.
Jednak on nie pojawił się. Ani na tej lekcji. Ani na kolejnej. Ani do końca dnia.
Nie napisał do mnie żadnego sms-a. Nie zadzwonił. To tak, jakby rozpłynął się w powietrzu.
Może ja i Eric nie znaliśmy się długo, ale zakwalifikowałam go do grona przyjaciół. Poza tym, był intrygujący. Niewiele ludzi mogło mieć na mnie jakikolwiek wpływ. Eric mógł się jednak tym szczycić.
Coraz mniej dokuczał mi alarm w mojej głowie, mówiący o tym, że Eric jest nieprzewidywalny i nie da rady go kontrolować. To nie miało znaczenia. Moja natura przegrywała tu z jego egzystencją, a on najwyraźniej zdawał sobie z tego sprawę.
Po szkole wróciłam do swojego tymczasowego miejsca zamieszkania, by posilić się przed odwiedzeniem Blacka. Nie miałam zamiaru stać z opuszczonymi rękoma i w dalszym ciągu udawać, że nic co związane z nim mnie nie interesuje. Coraz bardziej jego osobowość miała wpływ na ściągnie mojej maski, którą tak dobrze zakładałam każdego dnia, by nie dać poznać się innym.
Brak dostępu do naszej osoby, to najłatwiejsza linia obrony. Ludzie, którzy nie mają wstępu do naszego życia, lub ich udział jest znikomy, nie mają szans nas zranić w jakikolwiek sposób. Zranienie to coś, czego ja się obawiałam.
Tak dużo razy inni wykorzystywali moje słabości, że starałam się stworzyć barierę ochronną, która utrudniłaby innym dostęp do mnie.
Wszelakie mury, jakie udało mi się zbudować od chwili wypadku, Eric po prostu niszczył cegiełka po cegiełce.
A ja mu ufałam. Wiedziałam, że mogę to zrobić. Miał w sobie coś takiego, co pozwalało mi myśleć, że właśnie to jest właściwe.
Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, po czym ruszyłam w stronę jego miejsca zamieszkania.
Pogoda w tym dniu jak najbardziej mi dopasowywała. Nie miałam jakiś szczególnych upodobań czy wymagań. Potrafiłam cieszyć się z małych rzeczy.
Nie minęła godzina, a znalazłam się na posesji Blacków. Nie miałam okazji poznać nikogo z jego rodziny. Nawet nie wiedziałam, z kim tak naprawdę mieszka.
Udało mi się ustalić, że Eric nie ma rodzeństwa. Był jedynakiem. Ale jak na jedynaka był niesamowicie przyciągającą osobą.
Zadzwoniłam w drzwiach furtki, obserwując przestronny ogród, tak idealnie i świetnie dopasowany do zewnętrznego wystroju apartamentu.
Kiedy po raz pierwszy tam zawitałam byłam oszołomiona. Nie tylko całym bogactwem Erica i jego rodziny, czy niesamowitego mieszkania. Bardziej tym, że Eric był niesamowicie skromny, nigdy nie dał mi odczuć, że jestem gorsza, czy nawet nigdy nie wspominał o sprawach pieniężnych. Chyba byłam jedyną osobą spoza grona rodziny, która znała jego status majątkowy oraz to, że Eric nie ma z tego powodu wody z mózgu.
Kiedy nikt nie wyszedł, zadzwoniłam po raz drugi. Odczekałam może z pięć sekund, aż drzwi otworzyły się, a w nich stanął na moje oko około 45-letni mężczyzna z kruczoczarnymi włosami, które miały gdzieniegdzie siwe już pasma.
Jego twarz była dość przystojna. Przypominała mi Ericka. Sam jej wyraz był przyjazny, który przyciągał do siebie ludzi.
- W czym mogę pomóc? - spytał z uśmiechem, podchodząc do furtki. Starałam się brzmieć jak najbardziej opanowanie i przyjaźnie, ale wyszło z tego tylko ciche pomrukiwanie, jakim było pytanie:
- Czy jest Eric?
- Tak, siedzi w domu. Może wejdziesz?
Domyślił się, że jestem jego koleżanką. Pokiwałam twierdząco głową i poszłam za nim do znanego mi już miejsca.
- Przyniosłam mu lekcje - dodałam pośpiesznie, gdy stanęłam kilka kroków za progiem mieszkania.
- Domyśliłem się. Eric jest u siebie. Trafisz sama?
- Oczywiście - powiedziałam już pewniej siebie. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, a na piętro poszłam dopiero wtedy, gdy pan Black zniknął za drzwiami jakiegoś gabinetu.
Zapukałam cicho, gdy tylko znalazłam się przed jego drzwiami. Słyszałam cichą melodię, dochodzącą z tamtego pokoju. A ponieważ nikt mi nie odpowiedział, najciszej jak potrafiłam wślizgnęłam się do pokoju.
Ujrzałam go. Siedział na swoim łóżku, ubrany w biały, przewiewny T-shirt oraz ciemne chinosy. W dłoniach trzymał gitarę, grając pojedyncze akordy w zamyśleniu.
Jeszcze mnie nie dostrzegł, więc miałam czas na zbadanie kolejnego elementu. Na szafce obok lustra widniało kilka fiolek z tabletkami. Nie tylko z tymi, które widziałam u niego już wcześniej, ale również co najmniej 5 innymi, które były różnych kolorów i kształtów.
Ogarnęło mnie lekkie przerażenie. Postanowiłam nie wyciągać pochopnych wniosków. Podeszłam kawałek bliżej, a on spojrzał w moim kierunku.
Nie było widać po nim śladów zaskoczenia. Na mój widok uśmiechnął się tak, jak zawsze i pokiwał głową na znak, bym się dosiadła.
- Nie chciałam przeszkadzać.
- A czy ja powiedziałem, że przeszkadzasz? - spytał rozbawiony, odkładając na bok gitarę.
- Nie było Cię w szkole, więc zastanawiałam się dlaczego - powiedziałam, tłumacząc jasno swoją obecność, co raczej nie było konieczne, ale moja natura kazała mi się usprawiedliwiać.
- Nie mam Ci tego za złe. Wręcz przeciwnie. Cieszę się, że jesteś - powiedział, uśmiechając się szerzej.
Ciągle nurtowało mnie jedno pytanie, więc postanowiłam wreszcie je zadać:
- Eric, czy Ty jesteś lekomanem?
Brunet spojrzał za moim wzrokiem, który wędrował na komodę. Spojrzał na fiolki i powiedział:
- Każdy ma jakieś uzależnienia.
- Na co one są? - spytałam, czując, że pomysł z lekomanią nie był trafny.
- Każda na podobne dolegliwości - uśmiechnął się krzepiąco.
- Jesteś chory? - dalej drążyłam.
- A znasz kogoś, kto jest w pełni zdrowy? - poszerzył uśmiech. Już miałam zadać kolejne pytanie, gdy on po prostu złapał końcówki moich włosów i kilkakrotnie obrócił je w dłoniach.
Zaskoczona nie wiedziałam, jak mam się zachować, więc tylko patrzyłam na jego ruchy.
- Nowy szampon? - spytał po chwili, przenosząc tęczówki na mnie i puszczając kosmyk, jaki trzymał.
- Skąd wiesz?
W tamtym momencie nie zorientowałam się, że Eric jest mistrzem zmieniania tematu oraz odwracania od siebie uwagi. Jego gesty, których się nie spodziewałam i wzrok oraz uśmiech, którymi mnie obdarzał po prostu wymazywały mi z pamięci to, co miałam zamiar powiedzieć, lub zrobić.
- Ostatnio Twoje włosy miały inny odcień.
Jaki facet zwróciłby uwagę na nowy szampon? Eric był manipulantem. Szukał cech szczególnych, wyłapywał je, bowiem był bystry, zapamiętywał i wykorzystywał na swój użytek.
- A tak w ogóle to nie spodziewałam się, że potrafisz grać na gitarze - tym razem to ja nieświadomie zmieniłam temat.
- Myślałaś, że jest tu dla ozdoby? - spytał rozbawiony.
- Nie zwróciłam na ten szczegół, zacny i logiczny, zbytniej uwagi - powiedziałam z przekąsem. Eric uśmiechnął się szeroko i podał mi dłoń. Ujęłam ją, a on pociągnął mnie ku górze.
- Plaża?
- A czytasz mi w myślach?
Z szerokimi uśmiechami oboje ruszyliśmy w stronę plaży.
***
Sawcia - wiem, zawiodłam Cię, przepraszam xD
Witajcie kochani!
Rozdział pojawił się, ponieważ szybko komentujecie, a mi doszedł kolejny obserwator ;)
Jeśli macie ochotę - polecajcie :) Jeśli wam się podoba - komentujcie.
Wszystko sprawia radość mojemu serduszku <3
Miśki, wiem, wybór szkoły jest ciężki :/ Poważnie się zastanówcie nad tym, co chcecie robić!
I popytajcie starszych klas, czy warto iść na dany profil. Czasem okazuje się być inny, niż przypuszczaliście.
Cieszcie się póki co jeszcze wakacjami, a ja się cieplutko z wami żegnam ^^
Do napisania!
(Zakładka ,,Fabuła" została zaktualizowana)

sobota, 18 czerwca 2016

Rozdział 11

Delikatny wiatr we włosach, bryza wody i chłodu i niesamowite promienie słoneczne.
Ja i Alice, dwie zacne istoty opalające swe ciała w skwarze tutejszego dnia.
Co może być lepszym relaksem po wyczerpującym dniu? Otóż jedna rzecz: wybranie się na plażę bez obecności towarzyszy w postaci męskiej.
Odkąd tylko rozłożyłyśmy koce spotkałyśmy się z przeciągłym marudzeniem, które było tylko zalążkiem naszych cierpień.
Chłopakom nie spodobał się nasz pomysł na spędzanie czasu pod nadzorem słońca. Rozumiem, że fale to ciekawa alternatywa, ale tego dnia nie miałam na to ochoty.
Kolejny alarm marudzeń włączył się, gdy zaczęłyśmy rozmawiać i przekręcać swoje opalone już ciała na drugą stronę. Ich skwaszone, niezadowolone miny były przedsmakiem tego, co planowali.
Leżałam już drugą godzinę, czując, jak moje ciało ogrzewa się równomiernie, gdy nagle na mojej nodze wylądowały dwie, może trzy krople słonej wody.
Moją pierwszą myślą był deszcz, ale nic nie wskazywało na to, by ta teza była słuszna. Podniosłam więc wzrok ku górze, z niesmakiem i niezadowoleniem stwierdzając, że owa ,,mrzawka" została sztucznie zrobiona przez mojego przyjaciela.
- Nie stój nade mną, bo mi nogi ochlapujesz - powiedziałam z markotną miną. Coś w środku kazało mi uważać, ostrzegało mnie, by uciekać, ale jednak moje leniwe ciało namawiało mnie kojąco ,,Zostań, odpocznij Vanesso".
Oczywiście ciało i serce wygrało z umysłem, do czego przyczyniła się moja rachityczna natura.
- Doprawdy?
Ten zajadliwie ironiczny, a zarazem niewinny ton postawił mnie na nogi, ale moje flegmatyczne, opóźnione reakcje pokazały mi, że już za późno, by uciec.
- Eric, nie rób tego - powiedziałam odsuwając się od bruneta oraz wyciągając dłonie na wprost, ku niemu.
- Uwierz mi, nie będę żałował - dodał z przebiegłym, krzywym uśmieszkiem. O tak. Tego, że nie będzie żałował byłam pewna. Litość nie była w jego stylu.
Kątem oka zerknęłam na przyjaciółkę. Ale ona była pochłonięta rozmową ze swoim chłopakiem.
Wiedziałam, że jest szybszy. Wiedziałam, że nie warto uciekać, bo przed nim nie dam rady. Oczywiste to było, a jednak dałam dyla.
Może przez sześć maksymalnie siedem sekund udało mi się wyjść na prowadzenie. Dopóty nie wpadłam nogą w jakąś dziurę w piasku i nie wywaliłam się na twarz. Dodam jeszcze, że krem z filtrem jest naprawdę dobrym klejem, jakby nie patrzeć.
Usłyszałam jego głośny, szczery śmiech. Opadłam głową w piasek. Głównie z przemęczenia (moja kondycja nie należy do najlepszych), ale wstyd i stracenie godności jakoś też się do tego przyczyniły.
- Może pomóc? - usłyszałam nad sobą. Gdy podniosłam głowę poczułam jak drobinki piasku wylatują z moich włosów, lecąc poprzez rzęsy i opadając na kąciki ust.
Jego dłoń była wyciągnięta w moją stronę. Niechętnie podałam mu ją, ignorując kąśliwe i ,,ciche" uwagi innych, na temat mojego nieszczęsnego wypadku.
- Jesteś mi coś winny - powiedziałam z oburzeniem. Uniósł dłonie w geście obronnym, podczas gdy ja otrzepywałam się z delikatnego, morskiego piasku.
- Proś, o co chcesz - uśmiechnął się do mnie.
- Prosi to się świnia - sarknęłam z gniewną miną. Przyłożył dłonie do ust i udając odchrząknięcie roześmiał się ponownie.
- Zatem słucham - powiedział, unosząc jedną brew ku górze. Spojrzałam w jego rozbawione, zielone tęczówki, tętniące życiem i obserwujące każdy mój niefortunny ruch schańbienia.
Przez myśl przeszedł mi obraz tego, jak uniknął odpowiedzi na pytanie, jakie zadałam mu idąc w te stronę.
Teraz ja uśmiechnęłam się przebiegle, skrzyżowałam dłonie na piersiach i uniosłam brew ku górze. Oraz ku jego niezrozumiałej minie.
- Jesteś mi winny jedną odpowiedź, Eric.
Widziałam, że jego uśmiech niewiele osłabł. Mimo to, nadal grał twardego, również skrzyżował ramiona i podszedł krok bliżej.
- Słucham, Vanesso.
- Czego się najbardziej obawiasz? - ponowiłam pytanie, które zadałam mu w drodze na plaże.
Kolejny krok bliżej i znalazł się jakieś dziesięć centymetrów ode mnie. Zieleń w jego intensywnym spojrzeniu rozpraszała moją uwagę, co zapewne brunet miał na celu. Dokładnie wiedział, jakie działanie miał jego wzrok. Mimo to wytrzymałam spojrzenie i uniosłam dumnie głowę, dając mu znać, że czekam na odpowiedź.
- Tego, co wszyscy.
- Ile ludzi, tyle obaw - dodałam. Wiem, że niektórzy mają podobne lęki, ale nieprawdą jest to, że każdy ma na uwadze to samo.
- Boję się tego, co mnie przeraża, Darkness - powiedział, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam.
Dobra gra, Ericku.
- Wykorzystujesz swoją błyskotliwość i inteligencje, by ominąć odpowiedź - dodałam.
- Uważasz, że jestem inteligentny? - spytał, robiąc ,,brewki" oraz ukazując dołeczki w policzkach, które zrobiły mu się, gdy ukazał szereg białych zębów.
- Nie zmieniaj tematu, Black.
- Teraz po nazwisku?
- Odpowiedz - zażądałam.
Westchnął głęboko, ale jego wzrok nadal utkwiony był we mnie. Chwile to trwało, gdy wreszcie wysilił się na odpowiedź, którą wykrztusił w sposób tak ujmujący, jakby łaskę mi robił, że uzyskałam tę informacje.
- Osamotnienia.
Wstrząśnięta tym wyznaniem opuściłam dłonie wzdłuż ciała.
- Ty? Osamotnienia? - nie dowierzałam.
- Zawsze negujesz wszystko, co powiedzą Ci przyjaciele? - spytał z nutą rozbawienia.
- Po prostu... To dziwne.
- Dlaczego?
- Bo nigdy nie dajesz nikomu do siebie dojścia. Jesteś tajemniczy, sam nie zważasz na innych, a jak komuś dasz się wreszcie poznać, to cudem, jeśli dana osoba Cię nie polubi.
Po mojej błyskotliwej, aczkolwiek trochę kompromitującej wypowiedzi Eric nie zrobił nic, oprócz posłania mi zwykłego uśmiechu.
- Chodźmy już - powiedział, wskazując na naszych przyjaciół.
Cień uśmiech dopadł mnie, kiedy spojrzałam w kierunku Alice i Jacoba, pochłoniętych w ożywionej konwersacji.
- O, jesteście - powiedziała rozbawiona przyjaciółka.
- Miło, że kiedy widziałaś, iż odchodzę nie z własnej woli, ruszyłaś mi na pomoc - sarknęłam.
- Przepraszam Cię bardzo, Van, ale właśnie z Jacobem rozmawialiśmy na temat książek - zaśmiała się.
- Gdyby to serio było książki, Jacob by z Tobą nie rozmawiał - powiedziałam oburzona. Jacob się zaśmiał.
- Ehh, czego się nie robi dla miłości - powiedział blondyn, po czym razem z Erickiem wybuchnęli śmiechem.
- Tak naprawdę, to uzgadnialiśmy, czy przekazać wam niesamowite wieści - pisnęła Alice i z podniecenia podskoczyła w górę. Okulary zsunęły się z jej policzków i zleciały na koc. Szybko poprawiła je na nosie, a Jacob uścisnął jej dłonie.
- Dobra... Zaczynacie mnie przerażać... Co się dzieje? - spytałam. Alice i Jacob spojrzeli się na siebie, po czym przenieśli wzrok na nas.
- Zaręczyliśmy się! - krzyknęła moja przyjaciółka, pokazując swoją dłoń, na której widniał pierścionek.
Nigdy nie należałam do osób spostrzegawczych, a już kompletnie nie obchodziła mnie cudza biżuteria. Alice musiała to przewidzieć, więc jej nowa błyskotka dopiero teraz rzuciła mi się w oczy.
- Kochani, to wspaniale - powiedziałam, przytulając ich oboje. Eric również złożył im gratulacje.
- Od kiedy? - spytałam.
- Od tego dnia, gdy zostaliście sami w muzeum - powiedział przepraszająco Jacob.
Mimo wszystko nie miałam do nich żalu. Wiadomość, że Twoja najlepsza przyjaciółka i wasz wspólny przyjaciel zaczynają planować wspólne życie, była naprawdę świetna.
- Tak bardzo się cieszę waszym szczęściem - powiedziałam z szerokim i szczerym uśmiechem.
Spojrzałam na Ericka, który spojrzał wymownie na zegarek i w pośpiechu rzucił:
- Muszę się zbierać.
Nawet się z nami nie pożegnał. Szybko zabrał swoje rzeczy i niemalże pobiegł w stronę swojego domu.
Coraz bardziej zaczęło mnie to intrygować.
***
Hej Haj Heloł!
Rozdział z dedykiem dla wiernej czytelniczki i komentatorki bloga - Kasi Turbańskiej.
Wszystkim pozostałym komentatorom oczywiście również z całeeeego serduszka dziękuję <3
Obecnie jestem na etapie ,,polubienia" Jace'a i Clary (wiadomo chyba o kogo chodzi) poleconych przez kochaną przyjaciółkę - Sawcię :*
Nie jestem co do nich do końca przekonana, ale ujdzie :p
Kochani. Jak wiecie koniec roku tuż tuż (mój kochany profil mat-fiz kończy się już w piątek, a ja garściami będę chwytała się wakacji), więc postaram się w wolnych chwilach (wieczornych lub popołudniowych) wziąć laptopa i napisać coś dla was :) Może OS, może kolejny rozdział. Cokolwiek.
Póki wena bierze! :D
Notka jak na razie chyba najdłuższa, ale to po prostu z tych emocji :D Koniec pierwszej klasy liceum i w ogóle :p
Także nie przedłużając - życzę wam udanych wakacji, dobrego wyboru szkoły (tych, co mają z tym problem) oraz sukcesów w dalszych latach szkolnych :D
Do napisania :***

środa, 8 czerwca 2016

Rozdział 10

- Fajnie, że mnie zostawiłaś - sarknął za mną, gdy przekroczyłam próg muzeum.
Przewróciłam oczami śmiejąc się w środku. Wiedziałam, że za mną pójdzie. No może nie wiedziałam. Tak myślałam, albo miałam taką nadzieję. Cokolwiek by to nie było - sprawiło mi satysfakcję.
- Ja Cię nie zostawiłam - powiedziałam zatrzymując się i odwracając w jego kierunku. Uśmiechnęłam się złośliwie, po czym dodałam - Możesz po prostu chodzić szybciej.
Słyszałam jego chichot, zanim się odwróciłam. Chwilę później kątem oka mogłam dostrzec, że jego krok dorównał już mojemu i oboje, ramię w ramię szliśmy..
- Tak w ogóle dokąd my idziemy? - spytałam, zdając sobie sprawę z tego, że nie mam pojęcia właściwie, dokąd zmierzamy. Ja i mój refleks...
- Gdzie nas nogi poniosą - powiedział szturchając delikatnie moje ramię, po czym odsunął się na chwilkę.
- Plaża? - zasugerowałam. Spojrzał na mnie w tym samym momencie, w którym ja spojrzałam na niego. Znów mrok zielonych tęczówek kazał mi niejako podążać za sobą, ustalając uprzednio własny, nienaruszony szlak. Były tajemnicze, aż prosiło się, by je odkryć. 
Nie można było z nich wyczytać nic konkretnego, bo nie zmieniały swojego odcienia, swojej wielkości czy natężenia wzroku. Nie dawały mi nic istotnego, żadnej konkretnej informacji, która ujawniałaby tożsamość Erica Blacka, który wiedział o mnie więcej, niż bym chciała. 
Podążyłam swoimi oczyma, studiując niejako jego twarz i starając się w niknąć w głąb niego. Na próżno. Był jak skrzynia skarbów zamknięta i zakopana tak szczelnie, że wydobycie jej było niejako dokonaniem niemożliwego. 
- Możemy i pójść na plażę.
Spokojny ton jego głosu i niesamowite opanowanie sprowadziło mnie na ziemię.
Po raz ostatni zerknęłam na jego oczy, po czym powróciłam do swoich myśli, które nieprzypadkowo opuściły moje usta.
- Nie łatwo Cię rozszyfrować.
Usłyszałam jego stłumiony śmiech. Lekko oburzona spojrzałam na niego, na co ten z westchnieniem zapytał:
- A co w tym trudnego?
- W tym, że nie znam odpowiedzi na moje pytania, względem Ciebie.
Zastanowił się chwilkę, po czym dodał:
- A co konkretnie chciałabyś wiedzieć?
- Dlaczego tak rzadko mówisz o sobie? Dlaczego nigdy nie masz zbyt wielu pytań? Dlaczego potrafisz odpowiedzieć na wszystko tak zwięźle i tajemniczo? 
W mojej głowie rozegrało się jeszcze milion pytań z serii ,,Dlaczego", ale po moim wywodzie nie nastąpiła odpowiedź na żadne z nich, ku mojemu rozgoryczeniu i niezadowoleniu. 
Eric po prostu pokiwał głową, dając mi znak niejako, że przyjął do wiadomości, co powiedziałam. Schował dłonie do kieszeni, patrząc przed siebie i co jakiś czas schylając głowę, by kopnąć kamień, który przesuwał się wraz z nami. Naszym tempem.
- Nie odpowiesz? - spytałam.
Cisza trwała jeszcze chwilkę. Nie móc już dłużej wytrzymać, otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale Eric znając doskonale wyczucie czasu, postanowił przerwać moje oczekiwania i zaczął:
- Ciekawość i niecierpliwość nie są zbyt dobrymi cechami. Zbyt wiele Cię interesuje Darkness. Owszem, mógłbym powiedzieć Ci teraz o sobie wszystko, co tylko byś chciała. Ale nie miałoby to dla Ciebie większego znaczenia, gdyż byłyby to tylko puste słowa, zaspokajające Twoją ciekawość, nic nie znaczące, puste słowa. Gdy jednak odpowiedź na którekolwiek z zadanych przez Ciebie pytań wyniknie sama z siebie, przy jakiejś okazji, odpowiedź na te pytania będzie miała dla Ciebie ogromne znaczenie, gdyż będziesz wiedziała, ile pracy kosztowało Cię, by dowiedzieć się, jak ona brzmi. Nabierzesz do niej sentymentu. Nie ma sensu wszystkiego mówić od razu. Poza tym, stracilibyśmy całą frajdę - zakończył z szerokim uśmiechem, zostawiając mnie i moje myśli na pastwę burzy mózgów. 
Inteligentni ludzie są podli.
***
Sobota. Upragniony dzień, początek weekendu, taki przed-przedponiedziałek.
Tego dnia całą paczką wybraliśmy się na plażę. W sumie dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy ja i Eric poszliśmy w te miejsce w dniu ,,wolnym" od szkoły. Wtedy też Jacob i Alice złożyli nam wizytę i dołączyli do nas.
Szykowałam właśnie odpowiedni strój kąpielowy. Tego dnia nie miałam ochoty tylko siedzieć i patrzeć w wodę.
- Czerwony - usłyszałam za sobą. Spojrzałam na czerwone bikini ze strojnym wiązaniem u szyi.
- A co myślisz o turkusowym? - podniosłam z łóżka turkusowe monokini ze zdobieniami. Było moim ulubionym.
- Jak się opalisz w ten sposób, to będziesz śmiesznie wyglądać - Alice się zaśmiała. Przewróciłam oczyma.
- O której mamy się z nimi spotkać? - spytałam, odwracając się w jej kierunku.
- Za... Dziesięć minut? Masz mało czas.
Zlustrowałam ją wzrokiem.
- Wyglądasz świetnie - powiedziałam komentując jej białe monokini ze ślicznymi zdobieniami.
- Nie zastanawiało Cię nigdy to, że jak dziewczyna skomplementuje dziewczynę, to nikt nie doszukuje się podtekstu, a jak facet faceta to... Sama wiesz, no nie?
Zaśmiałam się. Czasem dziwiły mnie jej wnikliwe, ale zarazem tak logiczne pytania.
- Nie mam pojęcia dlaczego tak jest, ale gdyby faceci zachowywali się identycznie jak dziewczyny w stosunku do siebie, świat byłby jeszcze dziwniejszy.
Chwilę później zeszłyśmy do chłopaków. Obaj byli już gotowi, więc ruszyliśmy w drogę. Oczywiście Alice u boku swojego chłopaka, ja natomiast nie narzekałam na to, że mnie przypadł zaszczyt rozmowy z Erickiem.
- O czym myślisz? - spytał po chwili.
- Czasem zastanawiam się nad Twoimi słowami. Tymi, które powiedziałeś mi ostatnio.
Brunet zmrużył brwi i spojrzał na mnie niezrozumiale.
- Mówiłem Ci dużo rzeczy. Co konkretnie masz na myśli?
- To o cierpliwości.
Teraz na jego twarz wdarł się uśmiech. Spojrzałam przed siebie na przyjaciół, ale oni prowadzili jakąś zaciętą konwersację na swoje tematy, bo nie skupiali się na niczym wokoło. Czasem zazdrościłam Alice, że znalazła swoją bratnią duszę, przyjaciela, przy kim nie musiała nikogo udawać, mogła być sobą i mówić wszystko. Ta relacja nie opierała się tylko na romantycznym uczuciu, ale przede wszystkim na przyjaźni. To było piękne. Wiedziałam, że kiedy zostaną parą staruszków nadal będą kochać się i szanować tak samo, jak teraz.
- I do jakich wniosków doszłaś? - moje rozmyślania brutalnie przerwał zielonooki.
- Do tego, że masz rację.
Kiedy wypowiedziałam te słowa uśmiech dumy wkradł się na jego twarz.
- Ale jednak patrząc na to szerzej, Ty po prostu stwarzasz otoczkę zbyt dużej tajemniczości, więc naturalnym jest moja niecierpliwość - dodałam dumnie. Przewrócił oczami.
- Twoja kolej, Darkness - powiedział. Domyśliłam się, że chodziło mu o zadawanie pytań, co sprytnie wyłapałam.
- Czego najbardziej się obawiasz?
***
Rozdział z dedykacją dla Sawci, wiernej przyjaciółki której sceptyzm, ironia i humanizm towarzyszy mi od czterech lat :D Oraz Invisible, która jak sama nazwa wskazuje, od jakiegoś czasu jest niewidzialna, przez co bardzo ubolewam. In, jeżeli to czytasz to wiedz, że ja czekam na Twój powrót na bloggera!
Kochani komentatorzy, czytelnicy - wam również bardzo dziękuję. Za polecenie bloga, za komentowanie i wsparcie. Na razie zaniedbałam wasze blogi, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie. To przez poprawki i nawał pracy w szkole :( Postaram się to nadrobić w sierpniu.
Dziękuję wam raz jeszcze. Do napisania kochani!

środa, 1 czerwca 2016

Rozdział 09

- Pytaj o co chcesz - powiedziałam, wzruszając ramionami i dalej idąc przed siebie.
Tak naprawdę w głębi nie czułam się na siłach, by odpowiadać na pytania lub nawet nie byłam gotowa ich usłyszeć. W każdym razie bałam się tego, że nie będę potrafiła podać tak wymijających odpowiedzi jak on. Był strasznie inteligentny, a tacy ludzie są przebiegli.
Z drugiej strony liczyłam na to, że ponownie zada pytanie, na jakie mu nie odpowiedziałam.
- Książka, do jakiej potrafisz wrócić kilkakrotnie?
Okey... Nie tego się spodziewałam. Jego nie szablonowe pytania coraz bardziej mnie zastanawiały i dziwiły zarazem. Co może być ciekawego w informacji, jakie książki ktoś lubi czytać?
- Mam takie trzy. Pierwszą oczywiście jest ,,Duma i Uprzedzenie" autorstwa Jane Austin. Urzeka mnie w niej to, ile postaci autorka odwzorowała, ile nadała im cech osobowości i jak wspaniale to uczyniła. Drugą będzie ,,Jesienna Miłość" Nicholasa Sparksa, który jako jeden z nielicznych autorów potrafi wywołać we mnie skrajne uczucia... I oczywiście seria ,,Niezgodna" Veroniki Roth, której raczej opowiadać nie trzeba.
Zamyślił się na chwilkę. Spojrzał gdzieś w dal, ale nie mówił nic. Nie skomentował tego. Nie wyśmiał. Nie pochwalił. Nic. Głucha cisza.
W zależności od sytuacji zmieniają się nasze pragnienia. Kiedy jesteśmy chorzy, pragniemy być zdrowi. Kiedy jesteśmy samotni, pragniemy bliskości drugiej osoby.
W tym momencie ja pragnęłam poznać jego myśli, które były jedną, wielką enigmą. Moim pragnieniem stało się zaspokojenie ciekawości.
I kiedy już prawie wbrew sobie zaczęłam otwierać usta, by zadać mnie nurtujące pytanie, on nagle uśmiechnął się, jakby czytał w moich myślach i powiedział:
- Twoja kolej.
- Ja będę mniej tajemnicza niż Ty - powiedziałam pół żartem pół serio. Przyjrzał mi się z zaciekawionymi, zielonymi tęczówkami, a jego usta ułożyły się w słowa:
- Jestem tajemniczy?
Odsunęłam się od niego na pół metra i przyjrzałam całej twarzy. Na jego ustach uformował się ciekawski, lekko kpiący uśmieszek, świadczący o jego rozbawieniu. Przekręciłam więc oczyma i zadałam najbardziej oczywiste pytanie, które najbardziej mnie interesowało:
- Czemu skłamałeś na temat Twoich rzekomych kuzynów?
Jego twarz automatycznie spochmurniała i teraz to on odsunął się ode mnie, odwracając twarz w przeciwnym kierunku.
- Czemu tak bardzo Cię to interesuje? - spytał, dalej ruszając powolnym krokiem, więc podążyłam za nim.
- Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie.
- To osoby, jakie muszą ze mną być. Jesteśmy tymczasowo związani.
Powiedział to bez żadnego zająknięcia, jakby recytował formułkę. I szczerze powiedziawszy, zaczęłam zastanawiać się, czy on serio nie recytuje żadnej formułki.
- Ciekawość nikomu nie służy, Vanesso - usłyszałam jeszcze przy swoim uchu.
- Moja kolej.
***
Kolejny dzień zapowiadał się obiecująco. Od rana powiedziano nam w szkole, że zamiast zajęć lekcyjnych, nasza klasa miała zajęcia w terenie. Cokolwiek to znaczyło.
Oczywiście moi kochani przyjaciele (Jacob i Alice) postanowili, że zabiorą się z nami (czyli oczywiście ze mną i Erickiem).
Tak więc moja nowa paczka, w której skład wchodził nowy członek (Black), postanowiła mnie nękać przez całą drogę i - uwaga! - jeszcze złożyli pakt, co chwila zakładając się, kto wkurzy mnie bardziej.
- Serio Eric? - spytałam w drodze do muzeum narodowego, gdy kochany żartowniś postanowił ,,dać" mi gumę, która raziła prądem. Jakim cudem? Każdy chyba zna ten żart, więc nie trzeba opowiadać.
- A byłem pewien, że ode mnie nie weźmiesz! - krzyknął zadowolony z siebie oraz ze swojego durnego żartu.
- Dlaczego to ja stałam się waszą ofiarą? - spytałam wzdychając. Przyjaciele spojrzeli po sobie, po czym ponownie wybuchnęli śmiechem. Zirytowana przewróciłam oczyma. Tego było za wiele!
Postanowiłam więc ich ignorować. Ignorowanie to najlepszy sposób, by pozbyć się niechcianych komentarzy czy osób. Nikt nie lubi być lekceważony.
Kilkanaście kąśliwych uwag jeszcze przemknęło pod moim adresem, dopóki nie znaleźli innego tematu.
Poczułam szturchnięcie ramieniem, a po chwili głęboki głos koło ucha:
- Foch?
Już widziałam ten złośliwy uśmiech, który pokrył jego twarz.
- Forever - dodałam z wewnętrznym uśmiechem, który mimowolnie odczuwałam.
- Daj spokój, to tylko żarty - wzruszył ramionami.
Spojrzałam w jego kierunku na ułamek sekundy. Ale tyle mi wystarczyło, by dostrzec, jak jego kieszeń się odsłania, a biała fiolka jakiś tabletek przemknęła mi ponad wzrokiem.
Pierwsza myśl: sterydy. To dlatego był taki umięśniony. Mimo wszystko nie zostałam na domysłach.
- Co to za tabletki? - spytałam nieco ciszej, nie chcąc, by przyjaciele słyszeli o czym rozmawiam z Erickiem. Stoicyzm na jego kamiennej twarzy był widoczny aż za bardzo. Wziął dłonie do kieszeni, złapał za fiolkę i ścisnął ją troszkę za mocno.
- To? - spytał, a na jego twarz powrócił łobuzerski uśmiech - Witaminy, które muszę jeszcze troszkę brać.
- Wydaje mi się, że to sterydy - powiedziałam z przymrużonymi oczyma.
- Masz rację. To coś na ich bazie - zaśmiał się pod nosem. Wywróciłam oczyma.
- Kochani, jesteśmy na miejscu! - oznajmiła nauczycielka prowadząc nas do....
- Czy to... Muzeum? - spytała zniesmaczona Alice, na co parsknęłam śmiechem.
Moja kochana przyjaciółka nie była fanką niczego, co miało za sobą jakąś przeszłość, a rzeczy w muzeum do najnowszych nie należały.
Słyszałam tylko słowa pocieszenia od jej rozbawionego wzruszonego chłopaka, który co chwila przewracał oczyma, gdy marudziła mu w ramię.
- Panie przodem - uśmiechnął się szarmancko zielonooki, puszczając mnie w drzwiach.
- A bydło tyłem - uśmiechnęłam się szeroko, ale przeszłam obok niego, wymijając jego osobę.
Dostrzegłam jeszcze tylko szereg białych zębów, jakie ukazał po moim sarkastycznym żarcie. Czasem fajnie jest się na kimś odegrać.
***
- Tu widzimy słynny obraz...
- Psst - usłyszałam koło ucha. 
- Eric, przez Ciebie nie usłyszałam nazwy obrazu - udałam oburzenie, ściszając ton głosu do szeptu. Uśmiechnął się zaczepnie, po czym dodał:
- On i tak Cię nie interesuje. Chcesz gdzieś wyjść?
- Muszę pierw znaleźć Jacoba i Alice - powiedziałam wzdychając.
- Oj, o nich się nie martw. Wyszli jakieś pół godziny temu.
- Beze mnie?! 
Moje oburzenie naprawdę sięgało zenitu. Szuje...
- No wiesz, kazali Ci przekazać, ale jakoś wyparowałaś mi w tłumie - uśmiechnął się szeroko, a ja skrzyżowałam ramiona na piersiach. 
- Przecież cały czas łazisz koło mnie krok w krok.
- Jesteś taka niska, że ciężko Cię zauważyć.
Nie podobała mi się ta ,,zabawna" aluzja na temat mojego wzrostu. No okey, nie należałam do wysokich osób, ale komentować wzrost? To tak jakby osobą grubym wypominać, że mają nadwagę.
- Jakbyś chciał wiedzieć, to w podstawówce byłam jedną z wyższych osób w klasie - wypięłam dumnie pierś do przodu, krzyżując dalej swoje dłonie, a jedną z brwi uniosłam do góry na znak ,,I co? Łyso?".
Eric parsknął śmiechem, niemalże zwracając uwagę innych na swoją osobę. Nie przejmując się tym również skrzyżował dłonie na piersiach, stanął w podobnej pozie i z rozbawieniem dodał:
- A co? Uczyłaś się w klasie liliputów?
Przegiął. Odwróciłam się na pięcie i szukałam wyjścia z muzeum. Jasnym było, że pójdzie za mną oraz jaśniejszym było to, że mimo iż nie pokazałam tego na zewnątrz, wewnątrz odczuwałam chęć jego towarzystwa. 
Drażniło mnie w nim wszystko: od jego uśmieszków, poprzez ton głosu, a kończąc na niesamowitych docinkach. Był inteligentny i to było miarą wszystkiego. Potrafił sprytnie ze wszystkiego wybrnąć, znaleźć argumenty na każdą sprawę, czy skompromitować osobę, która chciała skompromitować jego. Odbijał piłeczkę na swoją korzyść. Był jedną z nielicznych osób potrafiących nagiąć rzeczywistość pod swoim kątem w sposób tak prosty, jasny i logiczny, że aż niemożliwy.
Dodatkowo był kimś, z kim czas chciało się spędzać i spędzać i spędzać. Odkrywać zakamarki jego egzystencji. Dowiedzieć się, co skrywa za tajemnice. Posłuchać jego głosu i dać się zaskoczyć odpowiedzią, nieszablonowością jego sposobu bycia.
Taki był Eric. Był niczym pająk, rozwijający swoją sieć pajęczą. A ja powoli i dobrowolnie stawałam się jego ofiarą.
***
Rozdział z dedykacją dla Ciebie Sawciu, komentatorze anonimowy i ostatni. (Pamiętaj, że nie jestem już Ruda :p Jestem SZATYNKĄ!). Dziękuję azaliż waćpanno iście za wyrażenie dozgonnej opinii, która w Twoich ustach jest jak komplement xD 
Dziękuję każdemu czytelnikowi bloga za wsparcie, za to, że czekacie i jesteście ze mną :*
Do napisania!

piątek, 6 maja 2016

Rozdział 08

Przyjaciel. Kogo można nazwać taką osobą?
Ja z pewnością tym mianem mogłam określić Alice. Gdy miałam doła - ona mnie z niego wyciągała. Nie przeszkadzały jej moje chwile załamania, napady lękowe czy sporadyczny płacz. Widziała mnie w najgorszym stanie, w najbardziej psychicznym nastroju czy w najgorszym humorze, ale mimo to, postanowiła zostać ze mną.
Jednak czy przyjaciele to tylko same plusy? Oczywiście, że nie. Wtedy istniały by tylko doskonałe przyjaźnie, a jak wiemy, ludzie są niedoskonali, więc nasze przyjaźnie do idealnych nie należą.
Alice wiedziała doskonale, kiedy narobić mi siary. To była jej główna alternatywa, a czasem miałam wrażenie, że cel życiowy.
Szczególnie przy osobach, na jakich mi zależało.
Tak więc dla jasności - wymowna mina Alice nie tylko mnie rzuciła się w oczy. Mój nowy kolega (a może już nawet przyjaciel, bo w końcu nie codziennie ktoś daje mi karmelki) również zauważył jej wyraz twarzy. Kiedy go spostrzegł przeniósł rozbawione spojrzenie na mnie i uniósł wysoko brwi.
Zrobiłam grymas na twarz, ku jego całkowitemu rozbawieniu, po czym we czwórkę weszliśmy na salę gimnastyczną.
***
- Dlaczego zawsze siadasz z tamtymi chłopakami? 
To pytanie wyszło z ust bardzo nietaktownej Alice, kiedy tylko mieliśmy długą przerwę. Cała czerwona mocno uderzyłam ją pod stołem w kostkę, a ta zrobiła minę niewiniątka i niejako zapytała ,,Ale co ja takiego powiedziałam?". Eric przeniósł na nią swoje zielone tęczówki, po czym wziął łyka swojego napoju. Uśmiechnął się do niej, po czym dodał:
- To moi kuzyni.
- Nigdy z nimi nie rozmawiasz - zauważył Jacob. Widzę, że nietaktu uczy się od swojej dziewczyny.
- Wolimy obserwować.
Spojrzałam na bruneta, kiedy wypowiedział te słowa, o dziwo patrząc wprost na mnie. Zabrzmiało to... Tajemniczo, ale i dziwnie zarazem. Co mogli obserwować? 
Uśmiech nie schodził mu z twarzy, tym bardziej, kiedy zadałam kolejne pytanie:
- Więc to jakieś wasze hobby, tak? Obserwować wszystkich na stołówce, by później mieć o czym gadać?
Eric zaśmiał się ponownie i pokiwał z niedowierzaniem głową. Myślałam, że nie odpowie na to pytanie, ale on najwyraźniej świetnie się bawił, kiedy dawał zdawkowe odpowiedzi.
- Nie wszystkich. Tylko niektórych.
Chciałam wypalić z pytaniem ,,Kto dokładnie jest na liście osób, o jakich mówisz?", ale powstrzymałam się, nie chcąc robić z siebie drugiej Alice. Musiałam uznać, że niestety ta odpowiedź powinna mi wystarczyć, a ja przegrałam. On nic nie powie. 
- Jak tam idzie wasz esej? - Jacoba nie można było nie lubić. Potrafił zawsze wyratować mnie z jakiejś sytuacji (nie licząc tego, że również sam mnie czasem w nie wpakowywał, ale pomińmy ten szczegół) i trafnie zmienić temat. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, ale nim zdążyłam otworzyć usta, Eric wyprzedził mnie i dodał:
- Ness jest skłonna do współpracy.
Spojrzałam w jego kierunku, krzyżując dłonie na piersiach i mrużąc oczy. Tak chce się bawić?
- Eric też jakoś znajduje czas.
Jego krzywy uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył. Również skrzyżował dłonie na piersiach. 
Siedzieliśmy na przeciw siebie, starając się nawzajem rozszyfrować. Musiało to wyglądać komicznie. 
- Oj Nessie... Cudem mnie ujmujesz w grafiku.
Słyszałam szept (bardzo głośny szept) Alice w kierunku Jacoba i jej ekscytację, kiedy powiedziała:
- Słyszałeś! Słyszałeś jak ją nazwał? Nessie! Jak słodko...
Przewróciłam oczyma, a Eric ukazał szereg swoich zębów. Wiedział, że nienawidziłam tego przezwiska. 
- Sam mi układasz grafik, Black.
Kiedy myślałam, że wygrałam tę bitwę słowną, Eric po raz kolejny mnie zaskoczył, mówiąc jakby szeptem:
- Bo mi na to pozwalasz, Darkness.
Czego w tymże dniu się nauczyłam?
a) z Erickiem Blackiem nie wygrasz, choćbyś chciała.
b) Eric jest tajemniczy i strasznie intrygujący i zawsze wie, co powiedzieć.
c) podczas wymiany kilku zdań zdążył użyć trzech moich przezwisk.
Westchnęłam głośno i mruknęłam coś niezrozumiale pod nosem, na co cała moja paczka się zaśmiała. Czułam, że Eric zagości tu na dłużej, że zostanie naszą częścią.
Mimowolnie spojrzałam na stolik, przy jakim zawsze siedział. Z nutą przerażenia spostrzegłam, że kuzyni Blacka wcale nie byli zadowoleni z faktu, że był razem z nami i bacznie nas obserwowali. Pytanie brzmi: Dlaczego?
***
- Zagrajmy w 20 pytań - zaproponowałam, gdy właśnie Eric odprowadzał mnie po kinie do domu.
Cała nasza paczka pożegnała się tuż po zjedzeniu prowizorycznego posiłku w zacnej firmie typu ,,Mc-Donald", po czym moi kochani przyjaciele stwierdzili, że są zbędni i zostawiają mnie pod opieką ,,naszego przyjaciela". Tak. Nawet już zaprzyjaźnili się z Erickiem!
- Aż tak bardzo chcesz mnie poznać? - spytał ze swoim cwanym uśmieszkiem.
- Pff. Chciałbyś - prychnęłam, ale w głębi siebie wiedziałam, że Eric się nie myli. Im dłużej spędzałam czas w jego towarzystwie tym bardziej chciałam go poznać. Ciekawiło mnie kilka rzeczy.
- Skoro tak bardzo Ci zależy, o czym jestem święcie przekonany, to możemy zacząć.
Mimo, że nie pokazałam tego po sobie, to byłam niesamowicie szczęśliwa, a od środka skakałam jak małe dziecko, które dostało ulubiony przysmak.
- Więc... - już miałam mówić, gdy brunet wszedł mi w słowo i zatkał swoją dłonią moje usta. Spojrzałam na niego mrużąc brwi.
- Ale ja zaczynam - uśmiechnął się szeroko. Przewróciłam oczyma, a on zabrał swoją dłoń. Szliśmy ramię w ramię, przez chwilkę w ciszy. Zaczęłam intensywnie myśleć, o co może zapytać. Ale Eric jest nieszablonowy, nieprzewidywalny.
- Gdybyś miała możliwość w tym momencie wyjechać w jedno, dowolne miejsce, jakie byś wybrała?
- Liczyłam bardziej na ,,Twój ulubiony kolor".
Eric zaśmiał się cicho, ale nie skomentował tego. Cierpliwie czekał na moją odpowiedź. Cierpliwość to cecha, jakiej powinnam się od niego uczyć.
- Toskania.
Spojrzał na mnie, gdy tylko podałam tę odpowiedź.
- Dlaczego akurat tam? - spytał dociekliwie.
- Już wykorzystałeś jedno pytanie. Teraz moja kolej - uśmiechnęłam się szeroko, na co wzruszył ramionami.
- Czy osoby siedzące przy Twoim byłym stoliku to serio Twoi kuzyni? - spytałam. Eric spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Byłym stoliku? - spytał rozbawiony.
- No... Rozumiem, że skoro zostałeś ochrzczony mianem naszego nowego przyjaciela, to takowym zostaniesz i dołączysz do paczki - powiedziałam starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco. Nie drążył, na szczęście.
- W takim razie oficjalnie jestem członkiem waszej paczki - uśmiechnął się w perlistym uśmiechu, którym zazwyczaj mnie obdarza, po czym dodał:
- Moja kolej.
- Wydaje mi się, że nie odpowiedziałeś na moje pytanie - sprytnie zauważyłam.
- No tak. Tak naprawdę, to nie moi kuzyni.
- Więc czemu skłamałeś?
Eric zatrzymał się, więc i ja zrobiłam to samo. Spojrzał mi w oczy przenikliwym spojrzeniem, jakiego nie udało mi się rozszyfrować. Po chwili lekko się nachylił i wykrzywił wargi, a oczy lekko przymrużył. Spojrzałam na niego pytająco, gdy on po prostu powiedział:
- Teraz moja kolej, Darkness.
***
Witajcie moi mili! Rozkręcamy się z fabułą :p
Postaram się pisać troszkę dłuższe rozdziały, póki jeszcze mam trochę czasu. Zapewne w wakacje, o ile nie będę zajęta, rozdziały będą częstsze.
Nie mam niestety teraz zbyt wiele czasu, by odpowiedzieć na wasze komentarze, więc dodam tylko, że bardzo mnie zmotywowały, za co jestem wam, każdemu z osobna, wdzięczna. 
Dziękuję wam wszystkim.
Do napisania!

niedziela, 1 maja 2016

Rozdział 07

,,Jednak mogę dziś wpaść".
Dochodziła niemalże 22:00, kiedy dostałam tego sms-a od oczywiście mojego kumpla od eseju.
,,Obawiam się, że jest za późno, by dziś cokolwiek robić".
Byłam padnięta. Nie miałam zamiaru tego dnia robić nic, oprócz włożenia słuchawek do uszu i rozkoszowania się pojedynczymi liniami muzycznymi, które w połączeniu tworzyły ulubione dźwięki moich piosenek. Kochałam rozkoszować się każdą nutą, jaka docierała do moich uszu.
,,Dasz radę jutro po szkole?".
Dziwne było, że Eric w ogóle pytał mnie, czy mam czas. Zazwyczaj sam wolał się nim rządzić. Uśmiechnęłam się delikatnie, ale niestety zdałam sobie sprawę, że następnego dnia to ja nie mogę nic robić. Westchnęłam i odpisałam:
,,Jutro ja, Alice i Jacob wychodzimy do kina".
Zastanowiłam się chwilkę, po czym dodałam, wiedząc oczywiście, że będę żałować tego, co napisałam:
,,Może pójdziesz z nami?".
Kiedy przez kolejne pięć minut nie dostałam żadnej wiadomości poczułam się po prostu głupio. Może odebrał to jako jakieś... Inne intencje? Może wcale nie miał ochoty? A co jak mnie wyśmieje? I przede wszystkim: dlaczego ja się przejmuję?
,,Nie chcę przeszkadzać".
Odetchnęłam z ulgą, kiedy odczytałam tę wiadomość. Uśmiechnęłam się pod nosem i z niedowierzaniem pokręciłam głową. Eric Black był nie pewny siebie? Toż to absurd.
,,Nie będziesz. Ucieszą się".
,,Więc nawet nic nie wiedzą?".
Kiedy dostałam tę odpowiedź zrobiło mi się rzeczywiście troszkę głupio. A co jak Alice i Jacob nie będą chcieli z nim gadać?
,,Ucieszą. Się".
Kliknęłam ,,wyślij" i uśmiechnęłam się. Po chwili dostałam ostatnią tego dnia wiadomość:
,,:)".
Więc odebrałam ją, jako zgodę. Miałam przynajmniej nadzieję, że to właśnie oznacza ta treść.
Po chwili włożyłam do uszu słuchawki i usłyszałam, jak rozbrzmiewają się pierwsze dźwięki akustycznej wersji ,,Give Me a Sign" zespołu Breaking Benjamin. Zasnęłam z uśmiechem na ustach. I tym razem nie spowodowała tego muzyka.
***
- Więc Eric Black zgodził się zostawić swoją paczkę i razem z nami wyjść do kina? - spytała z niedowierzaniem moja przyjaciółka, w czym zawtórował jej chłopak.
- To znaczy... Wysłał buźkę... Ale tak, raczej się zgodził.
Jacob podrapał się po blond czuprynie, a po chwili zaśmiał się pod nosem. Spojrzał na mnie i pokręcił głową, dodając:
- Aż mi się wierzyć nie chce.
- Mnie też - westchnęłam. Na szczęście nie usłyszeli mnie, z czego bardzo byłam zadowolona. 
Szliśmy akurat na wuef. Poprzedniego dnia dowiedzieliśmy się, że zajęcia z wuefu będziemy mieć razem, dlatego byłam naprawdę zadowolona.
Gdy szliśmy w stronę hali gimnastycznej spotkaliśmy Erica. Zauważyłam go (w przeciwieństwie do innych) już z odległości kilkunastu metrów.
Rozpoznałam ten krzywy uśmieszek, przymrużone oczy, które dodawały mu atrakcyjności. Te zielone tęczówki, które były w kolorze tak pięknego szmaragdu, że wydawały się aż nienaturalne.
Czarne, zmierzwione włosy, dołeczki w policzkach...
Tak. Eric zdecydowanie był najatrakcyjniejszym z moich przyjaciół. Nie, żeby miało to jakiekolwiek znaczenie, ale jak porównywało się go na tle innych można było dostrzec, że jest aż zbyt perfekcyjny. 
Zbliżył się do nas pewnym siebie krokiem i przywitał mnie swoim standardowym powitaniem:
- Witaj, Darkness.
Alice zrobiła ciche ,,awwww" i miałam wrażenie, że zaraz:
a) roklei się
b) rozmarzy z wrażenia
c) szturchnie mnie w ramię i zrobi ,,brewki"
Czy przewidziałam, że zrobi wszystkie te rzeczy? Tak. Bo właśnie to zrobiła.
- Hej, Eric - zaczął Jacob - Słyszałem, że dziś wybierasz się z nami.
Byłam bardzo wdzięczna Jacobowi, że zaczął rozmowę i sprawił, że Eric był mniej spięty. Brunet jednak zwrócił całą uwagę na mnie i spytał:
- Nie wiem, idę?
Uśmiechnęłam się szeroko, przewracając oczyma.
- Tak zrozumiałam Twoją wczorajszą wiadomość.
Tym razem spojrzenie jego zielonych tęczówek skupiło się na moim przyjacielu:
- W takim razie, tak. Wybieram się z wami.
Od środka po moim organizmie rozprzestrzeniło się wszechogarniające ciepło. Tak bardzo chciałam się szeroko uśmiechnąć, że policzki zaczęły mnie boleśnie piec, przez powstrzymywanie ich.
Zagryzłam mocno wargi od środka, po czym spuściłam głowę.
- A potem napiszemy esej - usłyszałam jeszcze ponad swoją głową. 
Spojrzałam w górę napotykając jego wzrok i prychnęłam:
- Dziś nie mam dla Ciebie czasu, Eric.
Kąciki jego ust uniosły się na tyle, że mogłam dostrzec jego uzębienie. Te przekrzywione wargi, które układały się w uśmiech, były bardzo zaraźliwe. Po chwili spojrzałam na moją przyjaciółkę, która po raz kolejny gestem brwi pokazała, że jest aż nad zbyt zadowolona.
I wtedy cały czar prysł.
***
Hej, Haj, Helloł!
Rozdział dedykuję nowej, kochanej czytelniczce: Kasi Turbańskiej. Twój komentarz podniósł mnie na duchu i naprawdę dodał mi motywacji ;)
Muszę Ci coś wyznać - też nigdy nie miałam zadatków na humanistę xD Również jestem ścisłowcem w liceum medyczno-politechnicznym (Bio-Chem pozdrawia! :D). Naprawdę dziękuję za całego serduszka za treść i patetyczność Twojej wypowiedzi.
Dziękuję każdemu czytelnikowi, za komentarz. Czekoladko - nie ważne, kiedy skomentujesz. Dla mnie liczy się, że w ogóle <3
Lauren, niestety, też mam takie wrażenie :/ Coraz więcej osób pisze na wattpadzie i to tam zaczyna się rozwijać. Dziękuję za link do piosenki ;)
Emi - mam nadzieję, że już niedługo dodasz coś na swoim blogu :D Jak byłam ostatnim razem, niestety go zawiesiłaś :/ Liczę więc na szybki powrót ;)
Aniu i Karlee - wam również dziękuję za komentarze <3
A teraz żegnam!
Do napisania! :*

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Rozdział 06

Poniedziałek. Dzień znienawidzony przez wszystkich pracowników, studentów czy uczniów, w tym również mnie.
Poniedziałki zawsze kojarzą się z powrotem do szkoły i końcem weekendu. To taki początek oczekiwania na piątek i odliczanie dni do końca tygodnia.
W poniedziałku nie ma nic ciekawego. Ludzie zazwyczaj nie planują tego dnia nic szczególnego, a zachowują się tak, jakby wstali lewą nogą. Wtedy nawet cudze mruganie wydaje się wkurzające.
Co gorsza, w poniedziałki niemalże zawsze trzeba wstać wcześnie rano. Nigdy nie byłam rannym ptaszkiem i raczej nigdy nim nie zostanę. Moje samopoczucie w poniedziałki znacznie się obniżało, a jakakolwiek euforia, która powinna zostać z niedzieli, znika gdzieś bezpowrotnie.
Esej. Kolejny powód, dla którego poniedziałek wydał się mało atrakcyjny.
Wstałam, a raczej rzec można - zwlokłam się z łóżka, po czym poszłam wykonać wszystkie poranne czynności w pomieszczeniu czystości i rozkoszy.
Z rana nigdy nie byłam jakaś bardzo rozmowna, a już szczególnie tuż po obudzeniu. Można by nawet dodać, że stawałam się bardziej markotna i wredna. Dlatego też dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, że gdy tylko wyszłam z toalety i zostałam tam ,,Pana od Karmelków" jakoś specjalnie się nie ucieszyłam. Ba! Byłam nawet lekko podirytowana.
Z moich ust, dość cicho, pod nosem padały różne słowa narzekań, których ów osobnik nie mógł usłyszeć. Na jego szczęście.
- Co ty tam szepczesz pod nosem? - spytał rozbawiony, po czym skrzyżował dłonie na piersiach.
- Po coś tu przylazł? - spytałam głosem rozkapryszonej, znudzonej dziewczynki.
- Ciebie też miło widzieć - wyszczerzył zęby w perlistym uśmiechu, po czym jak gdyby nigdy nic swój plecak rzucił w kąt mojego pokoju, a sam rozwalił się na kanapie.
- No tak - sarknęłam - czuj się jak u siebie.
Eric z rana był jeszcze bardziej irytujący niż jakakolwiek jego odmiana. Chociaż nie. Arogancki Black przewyższał wszystko. Nie lubiłam pewnych siebie, aroganckich knypków. Jednak udało mi się zauważyć, co wcale nie było takie trudne, że jedynie na zajęciach lingwistycznych Eric staje się sam w sobie osobą, z jaką nie chciałabym mieć nigdy więcej nic do czynienia.
Czasem zastanawiam się ile tak naprawdę on ma obliczy. Potrafi zmienić się z sekundy na sekundę i zaskoczyć mnie czymś nowym, czymś lepszym. Zaskakujący ludzie, to intrygujący ludzie. A intrygująco-zaskakujący ludzie to osoby, których nie da się kontrolować. W moim przypadku tu powinna pojawić się lampka alarmowa, która powiedziałaby: ,,Trzymaj Blacka na dystans", jednak od jakiegoś czasu przestała wysyłać mi sygnały ostrzegawcze. Zostały więc tylko wątpliwości, a ja nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć.
- Miałem taki zamiar - powiedziawszy to usadowił swoje stopy na blat mojej ławy. Zacisnęłam pięści i przewróciłam oczyma, nie chcąc dać po sobie znać, że naprawdę mnie to zdenerwowało.
Panowanie nad sobą to jedna z licznych cech, z jaką miałam problem. Myślę jednak, że z nią był największy. Panowanie nad sobą to świadome kontrolowanie swoich słów, czynów, myśli oraz uczuć czy emocji.
Wszystko miało ze sobą powiązania. Kiedy o czymś myślisz - zazwyczaj to mówisz. Kiedy coś mówisz w gniewie, nakręcasz się coraz bardziej, co przechodzi do czynów. A jeśli połączyć to z negatywnymi emocjami, które wtedy zaczynają nami rządzić bądź uczuciami (nie ważne czy pozytywnymi czy negatywnymi) do osoby drugiej, rodzi się istny koszmar.
Dlatego ludzi, którzy mają wypracowaną tę cechę lub przeobrażoną ją w stoicyzm, naprawdę podziwiałam.
- Nie odpowiedziałeś na pytanie, co tu robisz - powiedziałam, zaczynając powoli pakować rzeczy do torby.
- Przyszedłem po Ciebie, bo się stęskniłem - odpowiedział ironicznie, a mimo to, uśmiech z jego twarzy nie zmniejszył się nawet o milimetr.
- O jak słodko - oczywiście jadowite słowa musiały opuścić moje ust. Najbardziej sarkastyczny uśmiech wdał się na moje usta, po czym został skierowany w stronę bruneta. Jego śmiech odbijał mi się echem w uszach, kiedy rozszedł się po całym pomieszczeniu.
- Tak Cię to bawi? - spytałam, podnosząc torbę na ramię. Eric poszedł za moim przykładem i również wstał.
- Tak. Robisz wtedy taką komiczną minę - ukazał rząd perliście białych zębów, po czym narzucił torbę na ramię.
- Nie lubię niezapowiedzianych gości - ta aluzja powinna wystarczyć każdemu normalnemu człowiekowi. Nie jemu.
- Ja też nie. Jesteśmy tacy podobni!
- Chciałbyś - powiedziałam pod nosem, ale nie skomentował tego. Wspólnie opuściliśmy moje dotychczasowe lokum.
***
- Masz błąd - szepnął tuż koło mojego ucha.
Siedzieliśmy właśnie na Angielskim i pisaliśmy kartkówkę. Musiałam więc użerać się z jego komentarzami, które rzekomo miały mi pomóc. Czy pomagały? Bynajmniej.
- Możesz się wreszcie zamknąć? - spytałam przez zaciśnięte zęby.
Po raz kolejny moje słowa go rozbawiły. Ja nie widziałam w tym ani trochę komizmu, ale jak widać Eric bawił się w najlepsze.
Kiedy próbowałam po raz kolejny skonstruować zdanie (co nie było łatwe) usłyszałam głos nauczyciela:
- Oddajemy kartki.
Westchnęłam głośno, po czym przeniosłam swoją na róg ławki. Wiedziałam, że i tak nie zaliczę tej kartkówki, a komentarze Erica nie pomagały mi. Raczej dobijały.
- Dziś nie mogę pisać z Tobą eseju - powiedział nagle ni z tego ni z owego. Jego słowa strasznie mnie zaciekawiły, czego nawet nie śmiałam przyznać.
- Okey - to była moja jedyna odpowiedź. Czasem żałowałam, że grałam kogoś, kim nie jestem. Że nie byłam w pełni sobą, że nie chciałam odkryć maski i ujawnić tajemnicę, jaką skrywałam.
Ale taka byłam i z tym czułam się bezpieczna. Jakiejkolwiek decyzji bym nie podjęła - i tak bym żałowała. W tamtym momencie liczyłam, że Eric po prostu sam z siebie zaspokoi moją ciekawość i opowie, co jest ważniejsze niż pisanie eseju. Ale nic takiego się nie stało. Do końca lekcji Eric milczał na ten temat, choć miał do powiedzenia multum rzeczy na każdy inny.
Moje myśli jednak obracały się wokoło jego słów z języka angielskiego. Przez myśl przechodziły mi przeróżne scenariusze.
Tylko który mógł okazać się prawdziwy? To wiedział tylko sam Eric,
***
Witajcie! Dziś brak weny i brak czasu :p
Ale za to humorek jak najbardziej pozytywny i optymistyczny! :D
Kochana Inbvisible - Uwielbiam Twoje komentarze! Nie musisz ciągle rozwodzić się nad moją pracą :p
Tak dawno nie czytałam nic Twojego, że chętnie dowiedziałabym się cokolwiek, co masz do powiedzenia :D I mam nadzieję, że w następnym komie wreszcie powiesz coś o sobie (i kiedy rodział!!!) :D
Kochani, w sumie wszystkim dziękuję za komentarze. Dla mnie liczą się nawet te najkrótsze, w postaci serduszek. Przynajmniej wiem, że czytacie!
Te dłuższe dają mi motywacji i mocnego kopa do pisania :D
Pamiętajcie, że piszę dla was :)
Do napisania!

czwartek, 14 kwietnia 2016

Rozdział 05

Czas płynie nieubłaganie. Podobno dwie rzeczy ludzie pragną cofnąć najbardziej: wypowiedziane słowa i czas, który przeminął. Jednak obu z tych rzeczy cofnąć się nie da, a rozmyślanie co by było gdyby, lub układanie w głowie scenariuszy rozmów, które nigdy nie miały i nie będą miały miejsca, po prostu dołuje.
Ludzie sami siebie niszczą, sami dobijają się wewnętrznie. Owszem, czasem ktoś może nam przypomnieć o jakimś wydarzeniu i  to rozbudza w nas tęsknotę i ból, ale najczęściej sami sobie to robimy.
Ja o moich bliznach na psychice potrafiłam rozmyślać godzinami, gdy tylko spojrzałam w lustro. To było jak rozdrapywanie ran, patrzenie, jak ulatuje krew, czekanie na strupa i po raz kolejny rozdrapywanie ran. Ten niekończący się proces był tak bardzo bolesny, że czasem sama zastanawiałam się, czemu to robię.
A potem w głowie wyświetlały mi się słowa ,,By nie zapomnieć". Nigdy nie chciałam pamiętać o tym, co się stało i w gruncie rzeczy w jakimś sensie tak było. Ale z drugiej strony nie chciałam całkiem zapomnieć, bo to pozwalało mi kształtować nową osobowość, jaką niejako założyłam na siebie.
Co jednak, gdy od trzech lat robisz ciągle to samo, popadasz w rutynę i męczysz się sam ze sobą? Odpowiedzią na to pytanie był Eric Black - szukasz kogoś, kto dostarczy Ci nowości, bo rutynowość Cię wykańcza. Black pozwalał mi żyć, na nowo poczuć coś, czego nie czułam od dawna. Ale jednocześnie strach przed nieznanym, kolejnym zranieniem oraz oczywiście przed samą sobą doprowadzał mnie do porządku i starał trzymać w ryzach.
Była niedziela. Poprzedniego dnia Eric i ja nic nie robiliśmy, a w sumie nawet nie widzieliśmy się. Uczyłam się więc w akademiku.
Mimo, że była dość osobliwa pora roku, temperatura stale była wysoka, co umożliwiało mi pójście na plaże. Znałam mój własny, cichy zakątek, na który zachodziłam każdej niedzieli. Kiedyś pomiędzy dwiema palmami zamontowałam tam hamak i od tamtej pory spędzałam tam czas, czytając książki. Była to moja osobnia. Gdy kończyłam czytać jakąś powieść, po prostu wskakiwałam do wody, ciesząc się ostatnimi promieniami słonecznymi, nim zaszły z powrotem w głąb oceanu.
Po raz kolejny rozłożyłam się na hamaku i dałam upust swoim nerwom w moim małym zaciszu, moim azylu.
,,Co porabiasz?"
Tej treści wiadomość przerwała mój odpoczynek. Nadawca był oczywisty. Tylko Black potrafił zacząć wiadomość bez żadnego ,,hej, co słychać".
,,Rozkoszuję się ostatnimi godzinami bez Ciebie"
Kliknęłam wyślij, zadowolona z mojej wypowiedzi. Nie była ostra, nie była urażająca. No może była, ale kogo to obchodziło?
,,Auć. Zabolało. Co polecasz na złamane serce?"
Uśmiechnęłam się, gdy przeczytałam treść wiadomości.
,,Kiedy nic nie pomaga, polecam obżerać się słodyczami"
To przynajmniej był mój sposób na troski i problemy. Grunt to szybki metabolizm! Kogo ja oszukuję... Rano musiałam po prostu wszystko zrzucić po 40-minutowym biegu.
,,Co najbardziej lubisz?"
Domyśliłam się, że pyta o słodycze. Bez namysłu odpisałam:
,,Wszystko, co ma związek z karmelem"
,,Dobry wybór, Darkness"
Na tę wiadomość nie odpisałam, a i on nie wznowił próby nawiązania kontaktu. Odłożyłam książkę i zaczęłam rozkoszować się w zaciszu.
***
Wracałam do akademika spokojną alejką. Wiatr powoli dawał o sobie znać, mierzwiąc mi włosy i głuchym echem odbijając mi się od uszu. Jedynym śladem po słońcu, którego już nie było widać, zostało kolorowe niebo, w odcieniach pomarańczu i żółci. Gdzieniegdzie widziałam lazuryt tak piękny, że zapierało dech w piersiach. Kochałam obserwować niebo. Kochałam widzieć chmury. Zmienność, kolory, to przypominało mi o życiu. Dla małych rzeczy warto żyć.
Kiedy tylko weszłam do pomieszczenia mojej kawalerki zauważyłam, że coś jest nie tak. Może i nie jestem jakoś nad zbyt pedantyczna, ale dokładnie pamiętałam, że zaścieliłam łóżko, kiedy wychodziłam.
- Głodna? - usłyszałam przy swoim uchu. Ten bałagan i obecność Blacka wytłumaczyć można było w sposób bardzo łatwy. Część mnie spodziewała się go tu zastać widząc ten bałagan, ale mimo to serce mi podskoczyło, a wraz z nim moje ciało. Ze strachu oczywiście.
- Nie nachodź mnie w moim własnym domu - zaczęłam ciężko oddychać.
- Złamałaś moje biedne serduszko. Chciałem rekompensaty - powiedział, teatralnym gestem chwytając się za pierś, by udać ból serca.
- Kupiłeś karmelki? - spytałam patrząc na blat kuchenny, a na nim przeróżne smakołyki z karmelem i toffi. 
- Mówiłaś, że kochasz karmel.
- Normalnie Cię uduszę - powiedziałam z westchnieniem. Eric zbladł. Podszedł bliżej i nie pewnie spytał:
- Nie podoba Ci się?
Zaczęłam się panicznie śmiać. Czy to mi się nie podobało? Absurd! Nikt nigdy nie dzielił się ze mną jedzeniem ani nie kupował mi jedzenia. A podobno tym można kupić serce kobiety. Cóż, Eric kupił przynajmniej mój żołądek.
- Przez Ciebie przytyję! - zaśmiałam się, ale od razu rzuciłam na karmelki z nadzieniem czekoladowym.
- Więc podoba Ci się? - spytał.
Pokiwałam twierdząco głową.
- Teraz wiem, że żałowałabym, gdybyś nie przyszedł.
Uniósł wysoko brwi w geście zaskoczenia. Nie mogłam jednak stwierdzić, czy jest szczęśliwy z powodu słów, jakie wypowiedziałam.
- Żartujesz? - spytał krzyżując dłonie na piersiach. Zaskoczona, z buzią wypchaną po brzegi karmelkami spytałam:
- Nie? A czemu?
- Cieszysz się, że tu jestem, tylko dlatego, że przyniosłem słodycze?
Nie mogłam opanować uśmiechu, który wdarł się na moje usta i po chwili wykrzywił je od ucha do ucha.
- Tak Eric. Warto mieć takich przyjaciół, jak Ty.
***
Witajcie kochani!
Dziękuję każdej osobie, która skomentowała poprzedni rozdział oraz nowym obserwatorom za przybycie!
Kolejny rozdział już za nami :) Mam nadzieję, że wam się podoba ;)
Zostawcie po sobie jakiś ślad :D 
Do napisania!