Walczyłam z zamglonymi oczyma i naprawdę ciężkimi powiekami. Przetarłam je w nadziei, że to pomoże mi wyostrzyć widzenie, ale niestety niewiele to dało.
Oparłam się na łokciach i starałam bardziej otworzyć oczy, by zwrócić uwagę na miejsce, w jakim się znajdowałam.
Ściany były w mocniejszym, żywszym, a nawet bym rzekła agresywnym odcieniu czerwieni, ale miały mnóstwo białych wzorów.
Niektóre przedstawiały fikuśne instrumenty muzyczne, inne były logiem jakiegoś zespołu.
Meble i wystrój były biało-czerwono-czarne, co dało temu miejscu klasyczny charakter, jaki strasznie mi się podobał.
Kiedy spojrzałam na białe zasłonki i czerwonymi kropkami, które odwiewały na zewnątrz, dostrzegłam balkon. Charakterystyczny widok morza dał mi do zrozumienia, że znajdowałam się w domu Erica, ale na pewno nie był to jego pokój.
Ten wyglądał na nieużywany, może nawet gościnny. Jego apartament był naprawdę sporych rozmiarów, więc nie było dla mnie zaskoczeniem, że nie przebywali w każdym z pomieszczeń.
Usiadłam, pochylając się lekko do przodu. Zobaczyłam na dywanie moje buty, równiutko ułożone. Moja bluza była na wezgłowiu łóżka. A na komodzie leżała moja komórka. Podniosłam ją do góry i z lekkim przerażeniem stwierdziłam, że jest dziesiąta rano. To znaczy, że przespałam tu całą noc.
Koło mojej komórki była kartka, łożona na pół z widocznym napisem ,,Darkness". Podniosłam ją do góry i spojrzałam na jej treść:
,,Jeśli się obudzisz przyjdź albo do mnie albo do kuchni - w zależności gdzie będę. Czuj się jak u siebie".
Łatwo mówić.
Spojrzałam po raz ostatni na pomieszczenie w jakim się znalazłam i poszłam w poszukiwaniu toalety, uprzednio zabierając ze sobą swoje rzeczy.
Kiedy odnalazłam przybytek czystości i wykonałam wszystkie czynności, jakie należało (a było ich sporo, zważając na mój wygląd) wybrałam się na poszukiwanie przyjaciela.
Pierw wybrałam się do kuchni, idąc głosem rozsądku (albo głodu, sama już nie wiem). Zastałam go opartego o blat, tyłem do mnie, słuchającego muzyki rockowej z radia. Rozpoznałam ten kawałek. Był to zespół Three Days Grace ,,I hate everything about you". Podeszłam cicho i oparłam dłoń na jego ramieniu. Odwrócił się natychmiastowo, po czym na jego twarz wkradł się uśmiech.
- Jak się spało?
- Co mamy dziś za dzień?
Wiem, że nie ładnie jest ignorować cudze pytania, a już szczególnie odpowiadać pytaniem na pytanie, ale chyba to najbardziej mnie nurtowało.
- Wtorek. Ale nie masz się czym martwić. Dziś był dzień wolny od szkoły - jego uśmiech się powiększył, a jego zęby ukazały mi się w swej całej perfekcji.
- Dla wszystkich? - spytałam zaskoczona.
- Nie do końca, al czy to ważne? - spytał, dmuchając w swój napój, po czym biorąc łyka - Herbatki?
- Poproszę - powiedziałam, nie mogąc opanować uśmiechu. Wiedziałam już, że tylko my zrobiliśmy sobie wolne od szkoły. Ale jakoś mi to nie przeszkadzało.
- Jesteś bardzo podobny do swojego taty - powiedziałam, gdy wstawił wodę w czajniku elektrycznym.
- Naprawdę? - spytał znów odwracając się ku mnie.
- Jeszcze nigdy nie widziałam Twojej mamy - dodałam. Jego twarz po tych słowach nie wyrażała żadnych emocji.
- I raczej nigdy nie zobaczysz. Zieloną?
Zrozumiałam, że nie chce rozmawiać na ten temat. Pokiwałam głową na pytanie, jakie zadał mi po tym stwierdzeniu. Patrzyłam na jego ruchy, płynne i robione w zamyśleniu. W głośnikach radia rozbrzmiewały się ostatnie nuty znanego przeze mnie utworu, a ja wreszcie postanowiłam zmienić temat:
- Dlaczego nie przyniosłeś mnie do akademika?
- Serio wolałabyś tam teraz być?
- Nie, ale nie chcę robić kłopotu tutaj - powiedziałam, zagryzając od środka policzki. Nadużywanie cudzej gościnności to ostatnie, co mi się marzyło.
- Kto powiedział, że robisz kłopot? - spytał, podając mi kubek z napojem.
- Nikt, ale...
- Nie rób sztucznych problemów, Darkness. Gdybym nie chciał, abyś tu była, po prostu bym zadzwonił do Jacoba i Alice, by po Ciebie wpadli.
Uśmiechnęłam się w podzięce.
- Możemy dziś znów wybrać się na plażę - powiedział znienacka.
- Nie mam ze sobą stroju.
- Możemy wpaść do akademika i zabierzesz ze sobą.
- Rozumiem, że już coś zaplanowałeś?
Uśmiechnął się przebiegle.
Wyczytałam to z jego twarzy.
- Jeśli coś, po czym następnego dnia nie wstanę...
- Bez obaw, Jacob i Alice też idą - uśmiechnął się szerzej.
- Daj mi dopić herbatę - powiedziałam, pokazując na kubek trzymany w dłoniach.
- Nikt Cię nie pogania.
- Mam pytanie.
- Jak zawsze - zaśmiał się, po czym przekręciłam oczyma.
- Dlaczego odkąd jesteś w tej szkole, przyjaźnisz się tylko z nami?
Zastanowił się chwilkę. Spojrzał na mnie przenikliwą zielenią swoich oczu, po czym westchnął.
- Nie miałem zamiaru w ogóle mieć przyjaciół.
- Doprawdy? - spytałam unosząc jedną brew ku górze. Doskonale pamiętałam, że to nie ja zabiegłam o tę przyjaźń.
- Z Tobą było co innego - zaśmiał się - A Ty zapoznałaś mnie z Jacobem i Alice.
- Wow, mówisz tak, jakbym była jakaś wyjątkowa.
- A tak nie jest?
Przestałam się uśmiechać. On też. Spojrzałam na niego nie rozumiejąc za wiele, z czego chce mi przekazać.
- Pod jakim względem miałoby tak być?
- Pod takim, że każdy jest unikatowy i każdy jest wyjątkowy. Tylko jedni są bardziej nieszablonowi od drugich, nieprawdaż?
Teraz pozostały mi tylko domysły, do jakiej kategorii dopasował mnie Eric.
***
Witajcie kochani!
Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale miałam urwanie głowy. Praktycznie nie było mnie w domu więcej niż poza nim.
Dziś też wyjeżdżam, ale to nieco później, więc znalazłam chwilkę, by napisać rozdział.
Dziękuję za coraz większą liczbę komentarzy!
Jesteście kochani <3
Do napisania!