środa, 29 czerwca 2016

Rozdział 14

Obudziłam się w nieznanym otoczeniu. Mimo, że początkowo udało mi się ledwie uchylić powieki, to rzucił mi się w oczy czerwony sufit, jakiego na pewno nie miałam u siebie w domu.
Walczyłam z zamglonymi oczyma i naprawdę ciężkimi powiekami. Przetarłam je w nadziei, że to pomoże mi wyostrzyć widzenie, ale niestety niewiele to dało.
Oparłam się na łokciach i starałam bardziej otworzyć oczy, by zwrócić uwagę na miejsce, w jakim się znajdowałam.
Ściany były w mocniejszym, żywszym, a nawet bym rzekła agresywnym odcieniu czerwieni, ale miały mnóstwo białych wzorów.
Niektóre przedstawiały fikuśne instrumenty muzyczne, inne były logiem jakiegoś zespołu.
Meble i wystrój były biało-czerwono-czarne, co dało temu miejscu klasyczny charakter, jaki strasznie mi się podobał.
Kiedy spojrzałam na białe zasłonki i czerwonymi kropkami, które odwiewały na zewnątrz, dostrzegłam balkon. Charakterystyczny widok morza dał mi do zrozumienia, że znajdowałam się w domu Erica, ale na pewno nie był to jego pokój.
Ten wyglądał na nieużywany, może nawet gościnny. Jego apartament był naprawdę sporych rozmiarów, więc nie było dla mnie zaskoczeniem, że nie przebywali w każdym z pomieszczeń.
Usiadłam, pochylając się lekko do przodu. Zobaczyłam na dywanie moje buty, równiutko ułożone. Moja bluza była na wezgłowiu łóżka. A na komodzie leżała moja komórka. Podniosłam ją do góry i z lekkim przerażeniem stwierdziłam, że jest dziesiąta rano. To znaczy, że przespałam tu całą noc.
Koło mojej komórki była kartka, łożona na pół z widocznym napisem ,,Darkness". Podniosłam ją do góry i spojrzałam na jej treść:
,,Jeśli się obudzisz przyjdź albo do mnie albo do kuchni - w zależności gdzie będę. Czuj się jak u siebie".
Łatwo mówić.
Spojrzałam po raz ostatni na pomieszczenie w jakim się znalazłam i poszłam w poszukiwaniu toalety, uprzednio zabierając ze sobą swoje rzeczy.
Kiedy odnalazłam przybytek czystości i wykonałam wszystkie czynności, jakie należało (a było ich sporo, zważając na mój wygląd) wybrałam się na poszukiwanie przyjaciela.
Pierw wybrałam się do kuchni, idąc głosem rozsądku (albo głodu, sama już nie wiem). Zastałam go opartego o blat, tyłem do mnie, słuchającego muzyki rockowej z radia. Rozpoznałam ten kawałek. Był to zespół Three Days Grace ,,I hate everything about you". Podeszłam cicho i oparłam dłoń na jego ramieniu. Odwrócił się natychmiastowo, po czym na jego twarz wkradł się uśmiech.
- Jak się spało?
- Co mamy dziś za dzień?
Wiem, że nie ładnie jest ignorować cudze pytania, a już szczególnie odpowiadać pytaniem na pytanie, ale chyba to najbardziej mnie nurtowało.
- Wtorek. Ale nie masz się czym martwić. Dziś był dzień wolny od szkoły - jego uśmiech się powiększył, a jego zęby ukazały mi się w swej całej perfekcji.
- Dla wszystkich? - spytałam zaskoczona.
- Nie do końca, al czy to ważne? - spytał, dmuchając w swój napój, po czym biorąc łyka - Herbatki?
- Poproszę - powiedziałam, nie mogąc opanować uśmiechu. Wiedziałam już, że tylko my zrobiliśmy sobie wolne od szkoły. Ale jakoś mi to nie przeszkadzało.
- Jesteś bardzo podobny do swojego taty - powiedziałam, gdy wstawił wodę w czajniku elektrycznym.
- Naprawdę? - spytał znów odwracając się ku mnie.
- Jeszcze nigdy nie widziałam Twojej mamy - dodałam. Jego twarz po tych słowach nie wyrażała żadnych emocji.
- I raczej nigdy nie zobaczysz. Zieloną?
Zrozumiałam, że nie chce rozmawiać na ten temat. Pokiwałam głową na pytanie, jakie zadał mi po tym stwierdzeniu. Patrzyłam na jego ruchy, płynne i robione w zamyśleniu. W głośnikach radia rozbrzmiewały się ostatnie nuty znanego przeze mnie utworu, a ja wreszcie postanowiłam zmienić temat:
- Dlaczego nie przyniosłeś mnie do akademika?
- Serio wolałabyś tam teraz być?
- Nie, ale nie chcę robić kłopotu tutaj - powiedziałam, zagryzając od środka policzki. Nadużywanie cudzej gościnności to ostatnie, co mi się marzyło.
- Kto powiedział, że robisz kłopot? - spytał, podając mi kubek z napojem.
- Nikt, ale...
- Nie rób sztucznych problemów, Darkness. Gdybym nie chciał, abyś tu była, po prostu bym zadzwonił do Jacoba i Alice, by po Ciebie wpadli.
Uśmiechnęłam się w podzięce.
- Możemy dziś znów wybrać się na plażę - powiedział znienacka.
- Nie mam ze sobą stroju.
- Możemy wpaść do akademika i zabierzesz ze sobą.
- Rozumiem, że już coś zaplanowałeś?
Uśmiechnął się przebiegle.
Wyczytałam to z jego twarzy.
- Jeśli coś, po czym następnego dnia nie wstanę...
- Bez obaw, Jacob i Alice też idą - uśmiechnął się szerzej.
- Daj mi dopić herbatę - powiedziałam, pokazując na kubek trzymany w dłoniach.
- Nikt Cię nie pogania.
- Mam pytanie.
- Jak zawsze - zaśmiał się, po czym przekręciłam oczyma.
- Dlaczego odkąd jesteś w tej szkole, przyjaźnisz się tylko z nami?
Zastanowił się chwilkę. Spojrzał na mnie przenikliwą zielenią swoich oczu, po czym westchnął.
- Nie miałem zamiaru w ogóle mieć przyjaciół.
- Doprawdy? - spytałam unosząc jedną brew ku górze. Doskonale pamiętałam, że to nie ja zabiegłam o tę przyjaźń.
- Z Tobą było co innego - zaśmiał się - A Ty zapoznałaś mnie z Jacobem i Alice.
- Wow, mówisz tak, jakbym była jakaś wyjątkowa.
- A tak nie jest?
Przestałam się uśmiechać. On też. Spojrzałam na niego nie rozumiejąc za wiele, z czego chce mi przekazać.
- Pod jakim względem miałoby tak być?
- Pod takim, że każdy jest unikatowy i każdy jest wyjątkowy. Tylko jedni są bardziej nieszablonowi od drugich, nieprawdaż?
Teraz pozostały mi tylko domysły, do jakiej kategorii dopasował mnie Eric.
***
Witajcie kochani!
Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale miałam urwanie głowy. Praktycznie nie było mnie w domu więcej niż poza nim.
Dziś też wyjeżdżam, ale to nieco później, więc znalazłam chwilkę, by napisać rozdział.
Dziękuję za coraz większą liczbę komentarzy!
Jesteście kochani <3
Do napisania!

środa, 22 czerwca 2016

Rozdział 13

- Mogę Cię o coś spytać?
- Przecież cały czas o coś pytasz - zaśmiał się, gdy tylko te słowa opuściły moje usta.
Szliśmy na prywatną część plaży, do której dostęp miały tylko osoby mieszkające w takich apartamentach jak Eric.
- Przesadzasz - powiedziałam z lekką nutą ironii. Jego życie naprawdę było jedną wielką zagadką, a mnie korciło, by ją rozwiązać.
- Dajesz - powiedział z szerokim uśmiechem, poprawiając sobie okulary słoneczne na swoim nosie.
- A więc... - nie zdążyłam dokończyć, bo przerwał mi, spoglądając na mnie z ukosa.
- A czy przypadkiem teraz nie moja kolej? - spytał z przebiegłym uśmiechem.
- Nie sądzę - zaśmiałam się licząc na to, że da mi dokończyć moje pytanie.
- Nie nie - pokiwał głową, robiąc zamyśloną minę. Uśmiechnął się do mnie, objął mnie po przyjacielsku ramieniem i powiedział:
- Teraz doskonale pamiętam. Powinna być moja kolej - zaśmiał się. Przewróciłam oczyma.
- No to mów - powiedziałam lekko obruszona, po czym spojrzałam na niego z ukosa. Jego uśmiech się poszerzył.
- Jacob i Alice wspominali coś mi o wypadku...
Moje serce zamarło. Płuca natychmiast się skurczyły, a mi zabrakło dopływu tlenu. Musiał zauważyć strach, panikę czy przerażenie w moich oczach, gdy wszystkie wspomnienia wróciły z impetem.
- Van, coś nie tak? - spytał. Jednak ja nie odpowiedziałam.
Wiedział o wypadku... To była jedna z moich nielicznych tajemnic, ale ta była najbardziej osobista. Mało kto o tym wiedział. I raczej moim marzeniem nie było rozpowiadanie tego Ericowi.
Starałam się uspokajać. W jakiś sposób to, że przycisnął mnie do siebie i szeptał uspokajające słowa, zadziałały kojąco. Mało kto miał na mnie taki wpływ.
Normalnie, na samą wzmiankę o wypadku, po kilku chwilach dostawałam drgawek. Ale przy Ericu natychmiastowo się wyciszyłam, a nawet nabrałam ochoty, by wreszcie to z siebie wyrzucić.
Ogarnęło mnie poczucie egoizmu. Wiedziałam, że jeśli powiem coś takiego Ericowi, moje szanse na wydobycie od niego informacji będzie większe. Poza tym każdy facet miał moc uspokajania w swoich ramionach, co było dość dziwne, bo nigdy nie lubiłam kontaktu fizycznego z innymi.
Już chwilkę później zapytałam:
- Mówili Ci dokładnie, o co chodzi?
- Nie... Przepraszam, że w ogóle zacząłem ten temat. Nie powinienem...
- Jest okey - przerwałam, siląc się na najbardziej wiarygodny uśmiech, na jaki było mnie stać - Opowiem Ci o tym.
Nie przerywał. Słuchał uważnie. W tamtym czasie zdałam sobie sprawę, że właśnie kogoś takiego potrzebowałam. Kogoś, kto tylko wysłucha, co mam do powiedzenia. Kto pomoże mi obecnością. Kto przejmie to jarzmo. I będzie.
- Niedawno, zanim przyszłam do tej szkoły, jechałam z bratem na pożegnanie mojej najlepszej przyjaciółki. Kto by pomyślał, że ta kochana osoba, postanowi osobiście przyjechać po mnie?
Uśmiechnęłam się na te słowa.
- Satiana była śliczna i miała cudowny charakter. Mimo, że każdy zwracał na nią uwagę, ona pozostała skromna. Nie lubiła mówić o sobie. Mój brat i ona spotykali się jakiś czas. Często opowiadał o jej dużych, ciemnych oczach czy brązowych włosach. Miała ciemną karnację, jakiej jej zazdrościłam, bo nie musiała się opalać. Kochałam ją jak siostrę. Tamtego dnia upierałam się, by pojechać szybciej, bo naprawdę mi się spieszyło. Chciałam wręczyć jej prezent do nowej szkoły. Prosiłam go, by dodał gazu. Zagadałam go... Chyba pokazywałam mu jakieś zdjęcia... Zderzył się z jej autem. Centralnie. Oboje zginęli... Przeze mnie!
Rozpłakałam się. Wspomnienia tak bolesne i świadomość, że przyniosłeś komuś śmierć to jedno z najgorszych uczuć.
Eric przytulił mnie mocniej. Dał mi oparcie, pozwolił przeżywać to w spokoju i milczeniu. Starałam się uspokoić oddech, ale wyszło z tego tylko mocne zaczerpnięcia, jakbym się dusiła powietrzem.
Drżącymi ustami, starałam się kontynuować, by mieć to wreszcie za sobą:
- Jjj-a wttt-edy ddd-ostałam aaa-mnezji - powiedziałam, czując, jak moje ciało spazmatycznie się trzęsie. Nie myślałam wtedy o upokorzeniu, jakie na siebie znoszę. Liczył się tylko ból sprowadzony na nowo - Ppp-amiętam tt-ylko wyy-padek.
Nie wiem, ile tam tak siedzieliśmy w milczeniu. Ja, przytulona do jego ramienia, mocząc mu łzami koszulkę oraz brudząc ją tuszem do rzęs.
Dał mi coś cennego, za co w tamtym momencie byłam mu niezmiernie wdzięczna - swoją obecność. Dał mi swój czas, siebie samego, swój spokój... Przejął mój ból i uspokoił mnie delikatnym gładzeniem pleców.
Jeszcze nikt nie wiedział tyle o moim życiu. Nawet Alice.
Nawet nie wiem kiedy padłam z wyczerpania.
***
Hejo! :D Dziś rozdział krótszy. Ostatnią akcję dedykuję Sawci, która jest wielką fanką każdych relacji damsko-męskich, a jednocześnie wieczną singielką xD
Cały rozdział dedykuję wszystkim tym, którzy skomentowali poprzedni rozdział ;) 
Bez was by mnie tu nie było!
Do napisania!

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Rozdział 12

Poniedziałek. Kolejny powrót do rzeczywistości.
Dzień wcześniej całą paczką wybraliśmy się do pizzeri. Niestety, za dużo z tego wyjazdu nie skorzystałam. A raczej wypadu. Co do moich upodobań smakowych, pizza nie leży na szczycie listy ,,ulubione". Bardziej... Znienawidzone.
Eric starał się mnie przekonać, by choćby posmakować coś, co w jego mniemaniu jest najlepszym przysmakiem, ja jednak byłam sceptycznie nastawiona do konsumowania danego posiłku.
- Chociaż kawałek - powiedział, podkładając pod moje usta. Spojrzałam na kawałek, jaki trzymał w dłoniach. Ser spływający z pieczarek i salami, sos pomidorowy pomieszany z sosem czosnkowym i kruche, cienkie ciasto.
- Nadal odmawiam - powiedziałam, dotykając jego dłoni i odsuwając od siebie.
Z głodu nie umarłam, ale jednak to nieliczne z uczuć, jakie posiadam, dawało o sobie znać. Koszmar.
W tej chwili siedziałam w ławce, bawiąc się ołówkiem i odliczając sekundy do przyjścia Ericka.
Jednak on nie pojawił się. Ani na tej lekcji. Ani na kolejnej. Ani do końca dnia.
Nie napisał do mnie żadnego sms-a. Nie zadzwonił. To tak, jakby rozpłynął się w powietrzu.
Może ja i Eric nie znaliśmy się długo, ale zakwalifikowałam go do grona przyjaciół. Poza tym, był intrygujący. Niewiele ludzi mogło mieć na mnie jakikolwiek wpływ. Eric mógł się jednak tym szczycić.
Coraz mniej dokuczał mi alarm w mojej głowie, mówiący o tym, że Eric jest nieprzewidywalny i nie da rady go kontrolować. To nie miało znaczenia. Moja natura przegrywała tu z jego egzystencją, a on najwyraźniej zdawał sobie z tego sprawę.
Po szkole wróciłam do swojego tymczasowego miejsca zamieszkania, by posilić się przed odwiedzeniem Blacka. Nie miałam zamiaru stać z opuszczonymi rękoma i w dalszym ciągu udawać, że nic co związane z nim mnie nie interesuje. Coraz bardziej jego osobowość miała wpływ na ściągnie mojej maski, którą tak dobrze zakładałam każdego dnia, by nie dać poznać się innym.
Brak dostępu do naszej osoby, to najłatwiejsza linia obrony. Ludzie, którzy nie mają wstępu do naszego życia, lub ich udział jest znikomy, nie mają szans nas zranić w jakikolwiek sposób. Zranienie to coś, czego ja się obawiałam.
Tak dużo razy inni wykorzystywali moje słabości, że starałam się stworzyć barierę ochronną, która utrudniłaby innym dostęp do mnie.
Wszelakie mury, jakie udało mi się zbudować od chwili wypadku, Eric po prostu niszczył cegiełka po cegiełce.
A ja mu ufałam. Wiedziałam, że mogę to zrobić. Miał w sobie coś takiego, co pozwalało mi myśleć, że właśnie to jest właściwe.
Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, po czym ruszyłam w stronę jego miejsca zamieszkania.
Pogoda w tym dniu jak najbardziej mi dopasowywała. Nie miałam jakiś szczególnych upodobań czy wymagań. Potrafiłam cieszyć się z małych rzeczy.
Nie minęła godzina, a znalazłam się na posesji Blacków. Nie miałam okazji poznać nikogo z jego rodziny. Nawet nie wiedziałam, z kim tak naprawdę mieszka.
Udało mi się ustalić, że Eric nie ma rodzeństwa. Był jedynakiem. Ale jak na jedynaka był niesamowicie przyciągającą osobą.
Zadzwoniłam w drzwiach furtki, obserwując przestronny ogród, tak idealnie i świetnie dopasowany do zewnętrznego wystroju apartamentu.
Kiedy po raz pierwszy tam zawitałam byłam oszołomiona. Nie tylko całym bogactwem Erica i jego rodziny, czy niesamowitego mieszkania. Bardziej tym, że Eric był niesamowicie skromny, nigdy nie dał mi odczuć, że jestem gorsza, czy nawet nigdy nie wspominał o sprawach pieniężnych. Chyba byłam jedyną osobą spoza grona rodziny, która znała jego status majątkowy oraz to, że Eric nie ma z tego powodu wody z mózgu.
Kiedy nikt nie wyszedł, zadzwoniłam po raz drugi. Odczekałam może z pięć sekund, aż drzwi otworzyły się, a w nich stanął na moje oko około 45-letni mężczyzna z kruczoczarnymi włosami, które miały gdzieniegdzie siwe już pasma.
Jego twarz była dość przystojna. Przypominała mi Ericka. Sam jej wyraz był przyjazny, który przyciągał do siebie ludzi.
- W czym mogę pomóc? - spytał z uśmiechem, podchodząc do furtki. Starałam się brzmieć jak najbardziej opanowanie i przyjaźnie, ale wyszło z tego tylko ciche pomrukiwanie, jakim było pytanie:
- Czy jest Eric?
- Tak, siedzi w domu. Może wejdziesz?
Domyślił się, że jestem jego koleżanką. Pokiwałam twierdząco głową i poszłam za nim do znanego mi już miejsca.
- Przyniosłam mu lekcje - dodałam pośpiesznie, gdy stanęłam kilka kroków za progiem mieszkania.
- Domyśliłem się. Eric jest u siebie. Trafisz sama?
- Oczywiście - powiedziałam już pewniej siebie. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, a na piętro poszłam dopiero wtedy, gdy pan Black zniknął za drzwiami jakiegoś gabinetu.
Zapukałam cicho, gdy tylko znalazłam się przed jego drzwiami. Słyszałam cichą melodię, dochodzącą z tamtego pokoju. A ponieważ nikt mi nie odpowiedział, najciszej jak potrafiłam wślizgnęłam się do pokoju.
Ujrzałam go. Siedział na swoim łóżku, ubrany w biały, przewiewny T-shirt oraz ciemne chinosy. W dłoniach trzymał gitarę, grając pojedyncze akordy w zamyśleniu.
Jeszcze mnie nie dostrzegł, więc miałam czas na zbadanie kolejnego elementu. Na szafce obok lustra widniało kilka fiolek z tabletkami. Nie tylko z tymi, które widziałam u niego już wcześniej, ale również co najmniej 5 innymi, które były różnych kolorów i kształtów.
Ogarnęło mnie lekkie przerażenie. Postanowiłam nie wyciągać pochopnych wniosków. Podeszłam kawałek bliżej, a on spojrzał w moim kierunku.
Nie było widać po nim śladów zaskoczenia. Na mój widok uśmiechnął się tak, jak zawsze i pokiwał głową na znak, bym się dosiadła.
- Nie chciałam przeszkadzać.
- A czy ja powiedziałem, że przeszkadzasz? - spytał rozbawiony, odkładając na bok gitarę.
- Nie było Cię w szkole, więc zastanawiałam się dlaczego - powiedziałam, tłumacząc jasno swoją obecność, co raczej nie było konieczne, ale moja natura kazała mi się usprawiedliwiać.
- Nie mam Ci tego za złe. Wręcz przeciwnie. Cieszę się, że jesteś - powiedział, uśmiechając się szerzej.
Ciągle nurtowało mnie jedno pytanie, więc postanowiłam wreszcie je zadać:
- Eric, czy Ty jesteś lekomanem?
Brunet spojrzał za moim wzrokiem, który wędrował na komodę. Spojrzał na fiolki i powiedział:
- Każdy ma jakieś uzależnienia.
- Na co one są? - spytałam, czując, że pomysł z lekomanią nie był trafny.
- Każda na podobne dolegliwości - uśmiechnął się krzepiąco.
- Jesteś chory? - dalej drążyłam.
- A znasz kogoś, kto jest w pełni zdrowy? - poszerzył uśmiech. Już miałam zadać kolejne pytanie, gdy on po prostu złapał końcówki moich włosów i kilkakrotnie obrócił je w dłoniach.
Zaskoczona nie wiedziałam, jak mam się zachować, więc tylko patrzyłam na jego ruchy.
- Nowy szampon? - spytał po chwili, przenosząc tęczówki na mnie i puszczając kosmyk, jaki trzymał.
- Skąd wiesz?
W tamtym momencie nie zorientowałam się, że Eric jest mistrzem zmieniania tematu oraz odwracania od siebie uwagi. Jego gesty, których się nie spodziewałam i wzrok oraz uśmiech, którymi mnie obdarzał po prostu wymazywały mi z pamięci to, co miałam zamiar powiedzieć, lub zrobić.
- Ostatnio Twoje włosy miały inny odcień.
Jaki facet zwróciłby uwagę na nowy szampon? Eric był manipulantem. Szukał cech szczególnych, wyłapywał je, bowiem był bystry, zapamiętywał i wykorzystywał na swój użytek.
- A tak w ogóle to nie spodziewałam się, że potrafisz grać na gitarze - tym razem to ja nieświadomie zmieniłam temat.
- Myślałaś, że jest tu dla ozdoby? - spytał rozbawiony.
- Nie zwróciłam na ten szczegół, zacny i logiczny, zbytniej uwagi - powiedziałam z przekąsem. Eric uśmiechnął się szeroko i podał mi dłoń. Ujęłam ją, a on pociągnął mnie ku górze.
- Plaża?
- A czytasz mi w myślach?
Z szerokimi uśmiechami oboje ruszyliśmy w stronę plaży.
***
Sawcia - wiem, zawiodłam Cię, przepraszam xD
Witajcie kochani!
Rozdział pojawił się, ponieważ szybko komentujecie, a mi doszedł kolejny obserwator ;)
Jeśli macie ochotę - polecajcie :) Jeśli wam się podoba - komentujcie.
Wszystko sprawia radość mojemu serduszku <3
Miśki, wiem, wybór szkoły jest ciężki :/ Poważnie się zastanówcie nad tym, co chcecie robić!
I popytajcie starszych klas, czy warto iść na dany profil. Czasem okazuje się być inny, niż przypuszczaliście.
Cieszcie się póki co jeszcze wakacjami, a ja się cieplutko z wami żegnam ^^
Do napisania!
(Zakładka ,,Fabuła" została zaktualizowana)

sobota, 18 czerwca 2016

Rozdział 11

Delikatny wiatr we włosach, bryza wody i chłodu i niesamowite promienie słoneczne.
Ja i Alice, dwie zacne istoty opalające swe ciała w skwarze tutejszego dnia.
Co może być lepszym relaksem po wyczerpującym dniu? Otóż jedna rzecz: wybranie się na plażę bez obecności towarzyszy w postaci męskiej.
Odkąd tylko rozłożyłyśmy koce spotkałyśmy się z przeciągłym marudzeniem, które było tylko zalążkiem naszych cierpień.
Chłopakom nie spodobał się nasz pomysł na spędzanie czasu pod nadzorem słońca. Rozumiem, że fale to ciekawa alternatywa, ale tego dnia nie miałam na to ochoty.
Kolejny alarm marudzeń włączył się, gdy zaczęłyśmy rozmawiać i przekręcać swoje opalone już ciała na drugą stronę. Ich skwaszone, niezadowolone miny były przedsmakiem tego, co planowali.
Leżałam już drugą godzinę, czując, jak moje ciało ogrzewa się równomiernie, gdy nagle na mojej nodze wylądowały dwie, może trzy krople słonej wody.
Moją pierwszą myślą był deszcz, ale nic nie wskazywało na to, by ta teza była słuszna. Podniosłam więc wzrok ku górze, z niesmakiem i niezadowoleniem stwierdzając, że owa ,,mrzawka" została sztucznie zrobiona przez mojego przyjaciela.
- Nie stój nade mną, bo mi nogi ochlapujesz - powiedziałam z markotną miną. Coś w środku kazało mi uważać, ostrzegało mnie, by uciekać, ale jednak moje leniwe ciało namawiało mnie kojąco ,,Zostań, odpocznij Vanesso".
Oczywiście ciało i serce wygrało z umysłem, do czego przyczyniła się moja rachityczna natura.
- Doprawdy?
Ten zajadliwie ironiczny, a zarazem niewinny ton postawił mnie na nogi, ale moje flegmatyczne, opóźnione reakcje pokazały mi, że już za późno, by uciec.
- Eric, nie rób tego - powiedziałam odsuwając się od bruneta oraz wyciągając dłonie na wprost, ku niemu.
- Uwierz mi, nie będę żałował - dodał z przebiegłym, krzywym uśmieszkiem. O tak. Tego, że nie będzie żałował byłam pewna. Litość nie była w jego stylu.
Kątem oka zerknęłam na przyjaciółkę. Ale ona była pochłonięta rozmową ze swoim chłopakiem.
Wiedziałam, że jest szybszy. Wiedziałam, że nie warto uciekać, bo przed nim nie dam rady. Oczywiste to było, a jednak dałam dyla.
Może przez sześć maksymalnie siedem sekund udało mi się wyjść na prowadzenie. Dopóty nie wpadłam nogą w jakąś dziurę w piasku i nie wywaliłam się na twarz. Dodam jeszcze, że krem z filtrem jest naprawdę dobrym klejem, jakby nie patrzeć.
Usłyszałam jego głośny, szczery śmiech. Opadłam głową w piasek. Głównie z przemęczenia (moja kondycja nie należy do najlepszych), ale wstyd i stracenie godności jakoś też się do tego przyczyniły.
- Może pomóc? - usłyszałam nad sobą. Gdy podniosłam głowę poczułam jak drobinki piasku wylatują z moich włosów, lecąc poprzez rzęsy i opadając na kąciki ust.
Jego dłoń była wyciągnięta w moją stronę. Niechętnie podałam mu ją, ignorując kąśliwe i ,,ciche" uwagi innych, na temat mojego nieszczęsnego wypadku.
- Jesteś mi coś winny - powiedziałam z oburzeniem. Uniósł dłonie w geście obronnym, podczas gdy ja otrzepywałam się z delikatnego, morskiego piasku.
- Proś, o co chcesz - uśmiechnął się do mnie.
- Prosi to się świnia - sarknęłam z gniewną miną. Przyłożył dłonie do ust i udając odchrząknięcie roześmiał się ponownie.
- Zatem słucham - powiedział, unosząc jedną brew ku górze. Spojrzałam w jego rozbawione, zielone tęczówki, tętniące życiem i obserwujące każdy mój niefortunny ruch schańbienia.
Przez myśl przeszedł mi obraz tego, jak uniknął odpowiedzi na pytanie, jakie zadałam mu idąc w te stronę.
Teraz ja uśmiechnęłam się przebiegle, skrzyżowałam dłonie na piersiach i uniosłam brew ku górze. Oraz ku jego niezrozumiałej minie.
- Jesteś mi winny jedną odpowiedź, Eric.
Widziałam, że jego uśmiech niewiele osłabł. Mimo to, nadal grał twardego, również skrzyżował ramiona i podszedł krok bliżej.
- Słucham, Vanesso.
- Czego się najbardziej obawiasz? - ponowiłam pytanie, które zadałam mu w drodze na plaże.
Kolejny krok bliżej i znalazł się jakieś dziesięć centymetrów ode mnie. Zieleń w jego intensywnym spojrzeniu rozpraszała moją uwagę, co zapewne brunet miał na celu. Dokładnie wiedział, jakie działanie miał jego wzrok. Mimo to wytrzymałam spojrzenie i uniosłam dumnie głowę, dając mu znać, że czekam na odpowiedź.
- Tego, co wszyscy.
- Ile ludzi, tyle obaw - dodałam. Wiem, że niektórzy mają podobne lęki, ale nieprawdą jest to, że każdy ma na uwadze to samo.
- Boję się tego, co mnie przeraża, Darkness - powiedział, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam.
Dobra gra, Ericku.
- Wykorzystujesz swoją błyskotliwość i inteligencje, by ominąć odpowiedź - dodałam.
- Uważasz, że jestem inteligentny? - spytał, robiąc ,,brewki" oraz ukazując dołeczki w policzkach, które zrobiły mu się, gdy ukazał szereg białych zębów.
- Nie zmieniaj tematu, Black.
- Teraz po nazwisku?
- Odpowiedz - zażądałam.
Westchnął głęboko, ale jego wzrok nadal utkwiony był we mnie. Chwile to trwało, gdy wreszcie wysilił się na odpowiedź, którą wykrztusił w sposób tak ujmujący, jakby łaskę mi robił, że uzyskałam tę informacje.
- Osamotnienia.
Wstrząśnięta tym wyznaniem opuściłam dłonie wzdłuż ciała.
- Ty? Osamotnienia? - nie dowierzałam.
- Zawsze negujesz wszystko, co powiedzą Ci przyjaciele? - spytał z nutą rozbawienia.
- Po prostu... To dziwne.
- Dlaczego?
- Bo nigdy nie dajesz nikomu do siebie dojścia. Jesteś tajemniczy, sam nie zważasz na innych, a jak komuś dasz się wreszcie poznać, to cudem, jeśli dana osoba Cię nie polubi.
Po mojej błyskotliwej, aczkolwiek trochę kompromitującej wypowiedzi Eric nie zrobił nic, oprócz posłania mi zwykłego uśmiechu.
- Chodźmy już - powiedział, wskazując na naszych przyjaciół.
Cień uśmiech dopadł mnie, kiedy spojrzałam w kierunku Alice i Jacoba, pochłoniętych w ożywionej konwersacji.
- O, jesteście - powiedziała rozbawiona przyjaciółka.
- Miło, że kiedy widziałaś, iż odchodzę nie z własnej woli, ruszyłaś mi na pomoc - sarknęłam.
- Przepraszam Cię bardzo, Van, ale właśnie z Jacobem rozmawialiśmy na temat książek - zaśmiała się.
- Gdyby to serio było książki, Jacob by z Tobą nie rozmawiał - powiedziałam oburzona. Jacob się zaśmiał.
- Ehh, czego się nie robi dla miłości - powiedział blondyn, po czym razem z Erickiem wybuchnęli śmiechem.
- Tak naprawdę, to uzgadnialiśmy, czy przekazać wam niesamowite wieści - pisnęła Alice i z podniecenia podskoczyła w górę. Okulary zsunęły się z jej policzków i zleciały na koc. Szybko poprawiła je na nosie, a Jacob uścisnął jej dłonie.
- Dobra... Zaczynacie mnie przerażać... Co się dzieje? - spytałam. Alice i Jacob spojrzeli się na siebie, po czym przenieśli wzrok na nas.
- Zaręczyliśmy się! - krzyknęła moja przyjaciółka, pokazując swoją dłoń, na której widniał pierścionek.
Nigdy nie należałam do osób spostrzegawczych, a już kompletnie nie obchodziła mnie cudza biżuteria. Alice musiała to przewidzieć, więc jej nowa błyskotka dopiero teraz rzuciła mi się w oczy.
- Kochani, to wspaniale - powiedziałam, przytulając ich oboje. Eric również złożył im gratulacje.
- Od kiedy? - spytałam.
- Od tego dnia, gdy zostaliście sami w muzeum - powiedział przepraszająco Jacob.
Mimo wszystko nie miałam do nich żalu. Wiadomość, że Twoja najlepsza przyjaciółka i wasz wspólny przyjaciel zaczynają planować wspólne życie, była naprawdę świetna.
- Tak bardzo się cieszę waszym szczęściem - powiedziałam z szerokim i szczerym uśmiechem.
Spojrzałam na Ericka, który spojrzał wymownie na zegarek i w pośpiechu rzucił:
- Muszę się zbierać.
Nawet się z nami nie pożegnał. Szybko zabrał swoje rzeczy i niemalże pobiegł w stronę swojego domu.
Coraz bardziej zaczęło mnie to intrygować.
***
Hej Haj Heloł!
Rozdział z dedykiem dla wiernej czytelniczki i komentatorki bloga - Kasi Turbańskiej.
Wszystkim pozostałym komentatorom oczywiście również z całeeeego serduszka dziękuję <3
Obecnie jestem na etapie ,,polubienia" Jace'a i Clary (wiadomo chyba o kogo chodzi) poleconych przez kochaną przyjaciółkę - Sawcię :*
Nie jestem co do nich do końca przekonana, ale ujdzie :p
Kochani. Jak wiecie koniec roku tuż tuż (mój kochany profil mat-fiz kończy się już w piątek, a ja garściami będę chwytała się wakacji), więc postaram się w wolnych chwilach (wieczornych lub popołudniowych) wziąć laptopa i napisać coś dla was :) Może OS, może kolejny rozdział. Cokolwiek.
Póki wena bierze! :D
Notka jak na razie chyba najdłuższa, ale to po prostu z tych emocji :D Koniec pierwszej klasy liceum i w ogóle :p
Także nie przedłużając - życzę wam udanych wakacji, dobrego wyboru szkoły (tych, co mają z tym problem) oraz sukcesów w dalszych latach szkolnych :D
Do napisania :***

środa, 8 czerwca 2016

Rozdział 10

- Fajnie, że mnie zostawiłaś - sarknął za mną, gdy przekroczyłam próg muzeum.
Przewróciłam oczami śmiejąc się w środku. Wiedziałam, że za mną pójdzie. No może nie wiedziałam. Tak myślałam, albo miałam taką nadzieję. Cokolwiek by to nie było - sprawiło mi satysfakcję.
- Ja Cię nie zostawiłam - powiedziałam zatrzymując się i odwracając w jego kierunku. Uśmiechnęłam się złośliwie, po czym dodałam - Możesz po prostu chodzić szybciej.
Słyszałam jego chichot, zanim się odwróciłam. Chwilę później kątem oka mogłam dostrzec, że jego krok dorównał już mojemu i oboje, ramię w ramię szliśmy..
- Tak w ogóle dokąd my idziemy? - spytałam, zdając sobie sprawę z tego, że nie mam pojęcia właściwie, dokąd zmierzamy. Ja i mój refleks...
- Gdzie nas nogi poniosą - powiedział szturchając delikatnie moje ramię, po czym odsunął się na chwilkę.
- Plaża? - zasugerowałam. Spojrzał na mnie w tym samym momencie, w którym ja spojrzałam na niego. Znów mrok zielonych tęczówek kazał mi niejako podążać za sobą, ustalając uprzednio własny, nienaruszony szlak. Były tajemnicze, aż prosiło się, by je odkryć. 
Nie można było z nich wyczytać nic konkretnego, bo nie zmieniały swojego odcienia, swojej wielkości czy natężenia wzroku. Nie dawały mi nic istotnego, żadnej konkretnej informacji, która ujawniałaby tożsamość Erica Blacka, który wiedział o mnie więcej, niż bym chciała. 
Podążyłam swoimi oczyma, studiując niejako jego twarz i starając się w niknąć w głąb niego. Na próżno. Był jak skrzynia skarbów zamknięta i zakopana tak szczelnie, że wydobycie jej było niejako dokonaniem niemożliwego. 
- Możemy i pójść na plażę.
Spokojny ton jego głosu i niesamowite opanowanie sprowadziło mnie na ziemię.
Po raz ostatni zerknęłam na jego oczy, po czym powróciłam do swoich myśli, które nieprzypadkowo opuściły moje usta.
- Nie łatwo Cię rozszyfrować.
Usłyszałam jego stłumiony śmiech. Lekko oburzona spojrzałam na niego, na co ten z westchnieniem zapytał:
- A co w tym trudnego?
- W tym, że nie znam odpowiedzi na moje pytania, względem Ciebie.
Zastanowił się chwilkę, po czym dodał:
- A co konkretnie chciałabyś wiedzieć?
- Dlaczego tak rzadko mówisz o sobie? Dlaczego nigdy nie masz zbyt wielu pytań? Dlaczego potrafisz odpowiedzieć na wszystko tak zwięźle i tajemniczo? 
W mojej głowie rozegrało się jeszcze milion pytań z serii ,,Dlaczego", ale po moim wywodzie nie nastąpiła odpowiedź na żadne z nich, ku mojemu rozgoryczeniu i niezadowoleniu. 
Eric po prostu pokiwał głową, dając mi znak niejako, że przyjął do wiadomości, co powiedziałam. Schował dłonie do kieszeni, patrząc przed siebie i co jakiś czas schylając głowę, by kopnąć kamień, który przesuwał się wraz z nami. Naszym tempem.
- Nie odpowiesz? - spytałam.
Cisza trwała jeszcze chwilkę. Nie móc już dłużej wytrzymać, otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale Eric znając doskonale wyczucie czasu, postanowił przerwać moje oczekiwania i zaczął:
- Ciekawość i niecierpliwość nie są zbyt dobrymi cechami. Zbyt wiele Cię interesuje Darkness. Owszem, mógłbym powiedzieć Ci teraz o sobie wszystko, co tylko byś chciała. Ale nie miałoby to dla Ciebie większego znaczenia, gdyż byłyby to tylko puste słowa, zaspokajające Twoją ciekawość, nic nie znaczące, puste słowa. Gdy jednak odpowiedź na którekolwiek z zadanych przez Ciebie pytań wyniknie sama z siebie, przy jakiejś okazji, odpowiedź na te pytania będzie miała dla Ciebie ogromne znaczenie, gdyż będziesz wiedziała, ile pracy kosztowało Cię, by dowiedzieć się, jak ona brzmi. Nabierzesz do niej sentymentu. Nie ma sensu wszystkiego mówić od razu. Poza tym, stracilibyśmy całą frajdę - zakończył z szerokim uśmiechem, zostawiając mnie i moje myśli na pastwę burzy mózgów. 
Inteligentni ludzie są podli.
***
Sobota. Upragniony dzień, początek weekendu, taki przed-przedponiedziałek.
Tego dnia całą paczką wybraliśmy się na plażę. W sumie dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy ja i Eric poszliśmy w te miejsce w dniu ,,wolnym" od szkoły. Wtedy też Jacob i Alice złożyli nam wizytę i dołączyli do nas.
Szykowałam właśnie odpowiedni strój kąpielowy. Tego dnia nie miałam ochoty tylko siedzieć i patrzeć w wodę.
- Czerwony - usłyszałam za sobą. Spojrzałam na czerwone bikini ze strojnym wiązaniem u szyi.
- A co myślisz o turkusowym? - podniosłam z łóżka turkusowe monokini ze zdobieniami. Było moim ulubionym.
- Jak się opalisz w ten sposób, to będziesz śmiesznie wyglądać - Alice się zaśmiała. Przewróciłam oczyma.
- O której mamy się z nimi spotkać? - spytałam, odwracając się w jej kierunku.
- Za... Dziesięć minut? Masz mało czas.
Zlustrowałam ją wzrokiem.
- Wyglądasz świetnie - powiedziałam komentując jej białe monokini ze ślicznymi zdobieniami.
- Nie zastanawiało Cię nigdy to, że jak dziewczyna skomplementuje dziewczynę, to nikt nie doszukuje się podtekstu, a jak facet faceta to... Sama wiesz, no nie?
Zaśmiałam się. Czasem dziwiły mnie jej wnikliwe, ale zarazem tak logiczne pytania.
- Nie mam pojęcia dlaczego tak jest, ale gdyby faceci zachowywali się identycznie jak dziewczyny w stosunku do siebie, świat byłby jeszcze dziwniejszy.
Chwilę później zeszłyśmy do chłopaków. Obaj byli już gotowi, więc ruszyliśmy w drogę. Oczywiście Alice u boku swojego chłopaka, ja natomiast nie narzekałam na to, że mnie przypadł zaszczyt rozmowy z Erickiem.
- O czym myślisz? - spytał po chwili.
- Czasem zastanawiam się nad Twoimi słowami. Tymi, które powiedziałeś mi ostatnio.
Brunet zmrużył brwi i spojrzał na mnie niezrozumiale.
- Mówiłem Ci dużo rzeczy. Co konkretnie masz na myśli?
- To o cierpliwości.
Teraz na jego twarz wdarł się uśmiech. Spojrzałam przed siebie na przyjaciół, ale oni prowadzili jakąś zaciętą konwersację na swoje tematy, bo nie skupiali się na niczym wokoło. Czasem zazdrościłam Alice, że znalazła swoją bratnią duszę, przyjaciela, przy kim nie musiała nikogo udawać, mogła być sobą i mówić wszystko. Ta relacja nie opierała się tylko na romantycznym uczuciu, ale przede wszystkim na przyjaźni. To było piękne. Wiedziałam, że kiedy zostaną parą staruszków nadal będą kochać się i szanować tak samo, jak teraz.
- I do jakich wniosków doszłaś? - moje rozmyślania brutalnie przerwał zielonooki.
- Do tego, że masz rację.
Kiedy wypowiedziałam te słowa uśmiech dumy wkradł się na jego twarz.
- Ale jednak patrząc na to szerzej, Ty po prostu stwarzasz otoczkę zbyt dużej tajemniczości, więc naturalnym jest moja niecierpliwość - dodałam dumnie. Przewrócił oczami.
- Twoja kolej, Darkness - powiedział. Domyśliłam się, że chodziło mu o zadawanie pytań, co sprytnie wyłapałam.
- Czego najbardziej się obawiasz?
***
Rozdział z dedykacją dla Sawci, wiernej przyjaciółki której sceptyzm, ironia i humanizm towarzyszy mi od czterech lat :D Oraz Invisible, która jak sama nazwa wskazuje, od jakiegoś czasu jest niewidzialna, przez co bardzo ubolewam. In, jeżeli to czytasz to wiedz, że ja czekam na Twój powrót na bloggera!
Kochani komentatorzy, czytelnicy - wam również bardzo dziękuję. Za polecenie bloga, za komentowanie i wsparcie. Na razie zaniedbałam wasze blogi, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie. To przez poprawki i nawał pracy w szkole :( Postaram się to nadrobić w sierpniu.
Dziękuję wam raz jeszcze. Do napisania kochani!

środa, 1 czerwca 2016

Rozdział 09

- Pytaj o co chcesz - powiedziałam, wzruszając ramionami i dalej idąc przed siebie.
Tak naprawdę w głębi nie czułam się na siłach, by odpowiadać na pytania lub nawet nie byłam gotowa ich usłyszeć. W każdym razie bałam się tego, że nie będę potrafiła podać tak wymijających odpowiedzi jak on. Był strasznie inteligentny, a tacy ludzie są przebiegli.
Z drugiej strony liczyłam na to, że ponownie zada pytanie, na jakie mu nie odpowiedziałam.
- Książka, do jakiej potrafisz wrócić kilkakrotnie?
Okey... Nie tego się spodziewałam. Jego nie szablonowe pytania coraz bardziej mnie zastanawiały i dziwiły zarazem. Co może być ciekawego w informacji, jakie książki ktoś lubi czytać?
- Mam takie trzy. Pierwszą oczywiście jest ,,Duma i Uprzedzenie" autorstwa Jane Austin. Urzeka mnie w niej to, ile postaci autorka odwzorowała, ile nadała im cech osobowości i jak wspaniale to uczyniła. Drugą będzie ,,Jesienna Miłość" Nicholasa Sparksa, który jako jeden z nielicznych autorów potrafi wywołać we mnie skrajne uczucia... I oczywiście seria ,,Niezgodna" Veroniki Roth, której raczej opowiadać nie trzeba.
Zamyślił się na chwilkę. Spojrzał gdzieś w dal, ale nie mówił nic. Nie skomentował tego. Nie wyśmiał. Nie pochwalił. Nic. Głucha cisza.
W zależności od sytuacji zmieniają się nasze pragnienia. Kiedy jesteśmy chorzy, pragniemy być zdrowi. Kiedy jesteśmy samotni, pragniemy bliskości drugiej osoby.
W tym momencie ja pragnęłam poznać jego myśli, które były jedną, wielką enigmą. Moim pragnieniem stało się zaspokojenie ciekawości.
I kiedy już prawie wbrew sobie zaczęłam otwierać usta, by zadać mnie nurtujące pytanie, on nagle uśmiechnął się, jakby czytał w moich myślach i powiedział:
- Twoja kolej.
- Ja będę mniej tajemnicza niż Ty - powiedziałam pół żartem pół serio. Przyjrzał mi się z zaciekawionymi, zielonymi tęczówkami, a jego usta ułożyły się w słowa:
- Jestem tajemniczy?
Odsunęłam się od niego na pół metra i przyjrzałam całej twarzy. Na jego ustach uformował się ciekawski, lekko kpiący uśmieszek, świadczący o jego rozbawieniu. Przekręciłam więc oczyma i zadałam najbardziej oczywiste pytanie, które najbardziej mnie interesowało:
- Czemu skłamałeś na temat Twoich rzekomych kuzynów?
Jego twarz automatycznie spochmurniała i teraz to on odsunął się ode mnie, odwracając twarz w przeciwnym kierunku.
- Czemu tak bardzo Cię to interesuje? - spytał, dalej ruszając powolnym krokiem, więc podążyłam za nim.
- Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie.
- To osoby, jakie muszą ze mną być. Jesteśmy tymczasowo związani.
Powiedział to bez żadnego zająknięcia, jakby recytował formułkę. I szczerze powiedziawszy, zaczęłam zastanawiać się, czy on serio nie recytuje żadnej formułki.
- Ciekawość nikomu nie służy, Vanesso - usłyszałam jeszcze przy swoim uchu.
- Moja kolej.
***
Kolejny dzień zapowiadał się obiecująco. Od rana powiedziano nam w szkole, że zamiast zajęć lekcyjnych, nasza klasa miała zajęcia w terenie. Cokolwiek to znaczyło.
Oczywiście moi kochani przyjaciele (Jacob i Alice) postanowili, że zabiorą się z nami (czyli oczywiście ze mną i Erickiem).
Tak więc moja nowa paczka, w której skład wchodził nowy członek (Black), postanowiła mnie nękać przez całą drogę i - uwaga! - jeszcze złożyli pakt, co chwila zakładając się, kto wkurzy mnie bardziej.
- Serio Eric? - spytałam w drodze do muzeum narodowego, gdy kochany żartowniś postanowił ,,dać" mi gumę, która raziła prądem. Jakim cudem? Każdy chyba zna ten żart, więc nie trzeba opowiadać.
- A byłem pewien, że ode mnie nie weźmiesz! - krzyknął zadowolony z siebie oraz ze swojego durnego żartu.
- Dlaczego to ja stałam się waszą ofiarą? - spytałam wzdychając. Przyjaciele spojrzeli po sobie, po czym ponownie wybuchnęli śmiechem. Zirytowana przewróciłam oczyma. Tego było za wiele!
Postanowiłam więc ich ignorować. Ignorowanie to najlepszy sposób, by pozbyć się niechcianych komentarzy czy osób. Nikt nie lubi być lekceważony.
Kilkanaście kąśliwych uwag jeszcze przemknęło pod moim adresem, dopóki nie znaleźli innego tematu.
Poczułam szturchnięcie ramieniem, a po chwili głęboki głos koło ucha:
- Foch?
Już widziałam ten złośliwy uśmiech, który pokrył jego twarz.
- Forever - dodałam z wewnętrznym uśmiechem, który mimowolnie odczuwałam.
- Daj spokój, to tylko żarty - wzruszył ramionami.
Spojrzałam w jego kierunku na ułamek sekundy. Ale tyle mi wystarczyło, by dostrzec, jak jego kieszeń się odsłania, a biała fiolka jakiś tabletek przemknęła mi ponad wzrokiem.
Pierwsza myśl: sterydy. To dlatego był taki umięśniony. Mimo wszystko nie zostałam na domysłach.
- Co to za tabletki? - spytałam nieco ciszej, nie chcąc, by przyjaciele słyszeli o czym rozmawiam z Erickiem. Stoicyzm na jego kamiennej twarzy był widoczny aż za bardzo. Wziął dłonie do kieszeni, złapał za fiolkę i ścisnął ją troszkę za mocno.
- To? - spytał, a na jego twarz powrócił łobuzerski uśmiech - Witaminy, które muszę jeszcze troszkę brać.
- Wydaje mi się, że to sterydy - powiedziałam z przymrużonymi oczyma.
- Masz rację. To coś na ich bazie - zaśmiał się pod nosem. Wywróciłam oczyma.
- Kochani, jesteśmy na miejscu! - oznajmiła nauczycielka prowadząc nas do....
- Czy to... Muzeum? - spytała zniesmaczona Alice, na co parsknęłam śmiechem.
Moja kochana przyjaciółka nie była fanką niczego, co miało za sobą jakąś przeszłość, a rzeczy w muzeum do najnowszych nie należały.
Słyszałam tylko słowa pocieszenia od jej rozbawionego wzruszonego chłopaka, który co chwila przewracał oczyma, gdy marudziła mu w ramię.
- Panie przodem - uśmiechnął się szarmancko zielonooki, puszczając mnie w drzwiach.
- A bydło tyłem - uśmiechnęłam się szeroko, ale przeszłam obok niego, wymijając jego osobę.
Dostrzegłam jeszcze tylko szereg białych zębów, jakie ukazał po moim sarkastycznym żarcie. Czasem fajnie jest się na kimś odegrać.
***
- Tu widzimy słynny obraz...
- Psst - usłyszałam koło ucha. 
- Eric, przez Ciebie nie usłyszałam nazwy obrazu - udałam oburzenie, ściszając ton głosu do szeptu. Uśmiechnął się zaczepnie, po czym dodał:
- On i tak Cię nie interesuje. Chcesz gdzieś wyjść?
- Muszę pierw znaleźć Jacoba i Alice - powiedziałam wzdychając.
- Oj, o nich się nie martw. Wyszli jakieś pół godziny temu.
- Beze mnie?! 
Moje oburzenie naprawdę sięgało zenitu. Szuje...
- No wiesz, kazali Ci przekazać, ale jakoś wyparowałaś mi w tłumie - uśmiechnął się szeroko, a ja skrzyżowałam ramiona na piersiach. 
- Przecież cały czas łazisz koło mnie krok w krok.
- Jesteś taka niska, że ciężko Cię zauważyć.
Nie podobała mi się ta ,,zabawna" aluzja na temat mojego wzrostu. No okey, nie należałam do wysokich osób, ale komentować wzrost? To tak jakby osobą grubym wypominać, że mają nadwagę.
- Jakbyś chciał wiedzieć, to w podstawówce byłam jedną z wyższych osób w klasie - wypięłam dumnie pierś do przodu, krzyżując dalej swoje dłonie, a jedną z brwi uniosłam do góry na znak ,,I co? Łyso?".
Eric parsknął śmiechem, niemalże zwracając uwagę innych na swoją osobę. Nie przejmując się tym również skrzyżował dłonie na piersiach, stanął w podobnej pozie i z rozbawieniem dodał:
- A co? Uczyłaś się w klasie liliputów?
Przegiął. Odwróciłam się na pięcie i szukałam wyjścia z muzeum. Jasnym było, że pójdzie za mną oraz jaśniejszym było to, że mimo iż nie pokazałam tego na zewnątrz, wewnątrz odczuwałam chęć jego towarzystwa. 
Drażniło mnie w nim wszystko: od jego uśmieszków, poprzez ton głosu, a kończąc na niesamowitych docinkach. Był inteligentny i to było miarą wszystkiego. Potrafił sprytnie ze wszystkiego wybrnąć, znaleźć argumenty na każdą sprawę, czy skompromitować osobę, która chciała skompromitować jego. Odbijał piłeczkę na swoją korzyść. Był jedną z nielicznych osób potrafiących nagiąć rzeczywistość pod swoim kątem w sposób tak prosty, jasny i logiczny, że aż niemożliwy.
Dodatkowo był kimś, z kim czas chciało się spędzać i spędzać i spędzać. Odkrywać zakamarki jego egzystencji. Dowiedzieć się, co skrywa za tajemnice. Posłuchać jego głosu i dać się zaskoczyć odpowiedzią, nieszablonowością jego sposobu bycia.
Taki był Eric. Był niczym pająk, rozwijający swoją sieć pajęczą. A ja powoli i dobrowolnie stawałam się jego ofiarą.
***
Rozdział z dedykacją dla Ciebie Sawciu, komentatorze anonimowy i ostatni. (Pamiętaj, że nie jestem już Ruda :p Jestem SZATYNKĄ!). Dziękuję azaliż waćpanno iście za wyrażenie dozgonnej opinii, która w Twoich ustach jest jak komplement xD 
Dziękuję każdemu czytelnikowi bloga za wsparcie, za to, że czekacie i jesteście ze mną :*
Do napisania!