czwartek, 31 marca 2016

Rozdział 03

Tydzień. Tyle minęło od mojego pierwszego spotkania z Ericem i od ustalenia szczegółów projektu. W mojej głowie jednak zawitała totalna pustka, więc o skończeniu na czas ni było mowy. Swoją drogą Eric nie mógł zacząć swojej części, dopóty ja nie skończyłam wstępu i prowizorycznego rozwinięcia. Tak czy siak - w moim umyśle było zaćmienie.
- I jak Ci idzie projekt? - spytał po jednej z lekcji matematyk. Uśmiechnęłam się niewinnie i dla potwierdzenia dodałam:
- Świetnie. Jest tak, jak to sobie wyobrażałam.
Zmrużył brwi. Kierowaliśmy się właśnie na kolejne zajęcia, na których niestety również siedzieliśmy razem. W sumie Eric był tak wkurzający, że nie zostawił mi ani jednej lekcji bez niego w ławce tuż obok mnie. Zaczął przyglądać mi się w milczeniu, a ja udawałam, że tego nie widzę. Ale jak wiadomo, jest powiedzenie: ,,cisza przed burzą", więc Eric w końcu wypalił:
- Kłamiesz.
Zamarłam. On mnie znał lepiej, niż ja sama siebie. Czuł to. Wystarczyło mu tylko spojrzenie na mnie, ale tak wnikliwe, jakbym nagle się przed nim otwierała.
- Skąd to podejrzenie? - spytałam unosząc brew. Przenikliwe spojrzenie jego ciemnozielonych tęczówek zaczęło świdrować moje, niebieskie gałki oczne. Przełknęłam głośno ślinę.
- Po prostu to widzę. Nie radzisz sobie?
,,Skądże!" - krzyczała moja podświadomość, chcąc zmusić usta, by to powiedziały. Jednak mój organizm zaczął buntować się sam, przeciwko sobie.
- Mam chwilowe problemy.
Ujmą dla mnie by było, gdybym powiedziała mu o braku weny lub kompletnej pustce w mojej głowie.
- Mogę Ci pomóc.
Raz. Dwa. Trzy. Nie powiedział tego. Niemożliwe.
- Nie chcę.
- Możesz tego nie chcieć, ale jeśli Ci nie pomogę, to wiem, że na czas nie skończymy tego projektu. A jak dobrze wiemy - oboje chcemy zaliczyć semestr.
- Dlaczego miałbyś to robić?
- Przecież już Ci wytłumaczyłem. A poza tym, jak Ci nie pomogę, to nawet jeśli skończysz, to ja nie zdążę wyrobić się ze swoją częścią.
Prychnęłam. Stwierdził właśnie, że zrobię projekt w strasznie długim czasie. I niestety miał rację. Nie poradzę sobie bez niego.
- Co proponujesz? - spytałam zatrzymując się na środku korytarza i poprawiając dłonią torbę, która spoczywała na moim lewym ramieniu.
- Proponuję, byś przystała ze mną na układ.
Założyłam dłonie na piersiach i skrzyżowałam je. O co mu chodziło? Dlaczego to on zawsze wszystko kontrolował? Nie podobało mi się to.
- Jaki układ? - może i zabrzmiałam zbyt ciekawie, ale w rzeczywistości chyba pierwszy raz w życiu naprawdę interesowało mnie to, co ona ma mi do powiedzenia.
- Cztery razy w tygodniu, w wybranych przez Ciebie godzinach będziemy się spotykać, by omówić projekt, coś napisać oraz wreszcie się jakoś dogadać.
Gdy zakończył swoją wypowiedź miałam ochotę go wyśmiać, ale postanowiłam tego nie robić, by zachować się choć trochę elokwentnie do sytuacji.
- A co ja będę z tego miała? - spytała moja egoistyczna strona. Eric jednak zmrużył brwi, chyba nie do końca łapiąc, co miałam na myśli.
- Jak to co? Skończony projekt - on również skrzyżował dłonie na swojej klatce piersiowej i z uniesioną jedną brwią, przyglądał mi się.
- A skąd mam pewność, że jesteś dobry w pisaniu esejów? - spytałam.
- Musisz mi zaufać.
Te słowa, choć bardzo logiczne, nie docierały do mnie. Zaufać? Mu? Ja nawet w pełni nie ufałam moim przyjaciołom, a co dopiero mu.
- Powiedzmy, że przystanę na ten pomysł. Skończymy projekt. Czy wtedy wreszcie się ode mnie odczepisz? - spytałam.
Ten układ bardzo mi pasował. Ja wyszłabym z zagrożenia, którym jest jego osoba i wreszcie miałabym pełną kontrolę, a on zająłby się własną osobą.
- Jeśli będziesz tego chciała - dodał na luzie.
A niby czemu miałabym nie chcieć? Od jakiegoś czasu marzę tylko, by się ode mnie odczepił. W końcu mam taką możliwość.
- Idziemy na lekcje? - spytałam. Pokiwał twierdząco głową i razem udaliśmy się do sali od zajęć lingwistycznych.
***
- Pójdziemy do biblioteki - powiedziałam, kiedy po raz piąty upierał się, by robić projekt u niego w domu.
- Dlaczego niby w bibliotece? - spytał.
,,Bo tam jest bezpieczniej" dodał mój mózg.
- Bo lubię to miejsce - powiedziały moje usta, nie synchronizując z mózgiem.
- A ja lubię mój dom - upierał się. Spojrzałam na niego z wymalowanym na twarzy sarkazmem, mówiącym: ,,Poważnie?", po czym pokręciłam przecząco głową.
- Czyż to nie ja miałam wybierać miejsce, w którym mieliśmy się spotkać? - spytałam z szerokim, przebiegłym uśmiechem. Moja twarz wyrażała tryumf, w przeciwieństwie do jego, zakłopotanej, pełnej przegranej.
- Oj Nessie, Nessie...
Uśmiech zbladł z mojej twarzy, kiedy na jego pojawił się przebiegły, półkrzywy uśmiech, dodatkowo z jego lekko przymrużonym, roześmianym spojrzeniem.
Czułam wypieki na swojej twarzy, ale szybko je zbagatelizowałam i prychnęłam.
- Biblioteka. Koniec. Kropka - powiedziałam, kiedy wreszcie dostałam porcję jedzenia na lunchu i po raz kolejny dosiadłam się do Jacoba i Alice.
- On zawsze siedzi z nimi. Czemu? - spytała Alice. Spojrzałam w jego kierunku. Zawsze trzymał się paczki jakiś chłopaków ze starszych klas, ale mimo to, co chwile zerkał w moją stronę. Nie odzywał się do nich. Nie rozmawiali. Odwróciłam się w kierunku Jacoba i Alice.
- Nie mam pojęcia. Nigdy o nich nie mówił.
- Zanim się tu wprowadziłaś, też widziałam nie raz, jak z nimi siedział. 
Po raz kolejny spojrzałam w jego kierunku i ku swojemu niezadowoleniu zauważyłam, że przyłapał mnie na tym, kiwając z niedowierzaniem, ale też swoim krzywym uśmieszkiem.
- A ja myślałam, że on nie zdał... Znam go tydzień, ale nie potrafię go rozszyfrować.
Jacob uśmiechnął się do mnie z politowaniem i spytał:
- A on zna Ciebie lepiej, niż byś chciała? 
- Skąd wiesz? - spytałam zaskoczona. Jacob poszerzył uśmiech i powiedział:
- Z nikim się nie zadaje. Do nikogo nie podchodzi. Tylko siedzi z tamtą grupą. Ale podobno ilekroć kogoś nie pozna, to automatycznie potrafi dane osoby rozszyfrować. Jakby czytał w myślach.
- I dodatkowo jest mega przystojny - dodała Alice, na co Jacob dał jej kuksańca w bok.
- Więc dlaczego rozmawiał ze mną? - spytałam, jakby sama do siebie.
- Piszesz z nim esej. Może dlatego? - zaproponowała Alice.
Nie odpowiedziałam na to. Nadal zastanawiało mnie jego zainteresowanie, jego słowa, jego gesty, to, że z nikim się nie zadawał. Był taki tajemniczy i miał tyle sprzeczności. I mimo, że bardzo chciałam tego uniknąć - to to właśnie ciągnęło mnie do niego najbardziej.
***
Witajcie :) Dziś rozdział trochę krótszy niż zwykle, ale to po prostu z braku czasu. Mam nadzieję jednak, że podoba się wam :)
Dziękuję wam za wsparcie i za to, że jesteście ;) Dziękuję za liczne komentarze <3
Do napisania!

piątek, 18 marca 2016

Rozdział 02

- Eric - usłyszałam za swoimi plecami, kiedy zaczęłam zbierać się do opuszczenia klasy. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że te słowa wypowiadane są w moją stronę.
- Słucham? - spytałam mało inteligentnie, podnosząc wzrok na ciemnozielone tęczówki, które przeszywały spojrzeniem moje.
- Jestem Eric Black. Uznałem, że ta informacja przyda Ci się, gdy będziesz chciała podpisać esej.
- Właśnie zaoponowałeś, że nie zrobisz go ze mną? - spytałam podejrzliwie. Może i nie chciałam robić projektu z nim, ale jeszcze bardziej nie chciałam robić go sama.
- Cóż, wyciągnąłem taki wniosek z Twojej reakcji.
Prychnęłam. Czyli nie tylko ja mam błędne wyobrażenia. Mamy coś wspólnego. Cudownie.
- Może i nie pali mi się do współpracy z Tobą, ale trzeba przyznać, że sama raczej tego nie wykonam. Myślmy jasno.
- Ja to robię - uśmiechnął się, na co przewróciłam oczyma - Więc co mam robić?
Przyjrzałam mu się uważnie. Jego czarna grzywka opadała mu lekko na oczy, ale nie zasłaniała ich. Gdy tylko je odgarniał, przeczesywał dłonią lub strącał, automatycznie wracały na swoje miejsce. O dziwo - musiałam przyznać - wglądało to uroczo. Chociaż był aroganckim i pewnym siebie kolesiem, to jednak to słowo podkreślało jego czyny. Pasowało mi do niego.
- Będziemy pracować w bibliotece - dodałam dumna ze swojej wypowiedzi. Tak, to ja mogłam kontrolować sytuację i to ja wybierałam miejsce. Było bardzo dobrze.
- W bibliotece? Jak oryginalnie - sarknął - Czuję się jak w sitcomie.
Przewróciłam oczami. W jego obecności robiłam to coraz częściej.
- A co proponujesz? - wcale nie chciałam słuchać jego propozycji. Ba! Naprawdę nie miałam zamiaru nawet na nią przystać. Zrobiłam to z czystej złośliwości, do jakiej się w ogóle nie zraził.
- Może być u mnie.
Gdyby zrobił to jakiś inny koleś, uznałabym, że mnie podrywa lub nawet planuje zrobić krzywdę. On jednak powiedział to takim tonem, jakby mówił to za każdym razem. Jakby to była szablonowa odpowiedź na to jakże szablonowe pytanie. To mnie zaskoczyło i równocześnie zbiło z dotąd obranego toru.
- Coś nie tak? - spytał, na moją chwilową zawiechę. Pięknie.
- Nie, wszystko okey - odparłam zbyt szybko i jakby do siebie.
- Więc jak?
- Mieszkasz z rodzicami? - upewniałam się. Pewnie robiłam z siebie kretynkę, ale uznałam tę informację za niezwykle ważną.
- A znasz jakiegoś 19-latka, który nie mieszkając w college'u nie mieszka z rodzicami? - spytał prychając.
- Masz 19? - spytałam. Po raz kolejny robiłam z siebie kretyna. Widziałam jego wzrok, który mówił ,,Żartujesz, prawda?". Ja jednak nie żartowałam. Wychodziło na to, że moje drugie założenie (to, iż nie zdał) zdawało się błędne. A nawet powiem szerzej: było błędne.
- Masz jakieś wątpliwości? - uniósł jedną brew w geście, skrzyżował dłonie na piersi i wykrzywił usta w uśmieszku.
- Po prostu... Nie widziałam Cię tu wcześniej.
- Chorowałem - uciął szybko - Ja też nie widziałem Cię na pierwszym roku.
- Zapewne dlatego, że przyjechałam tu dopiero na początek drugiego semestru.
Zastanawiałam się czemu mówimy sobie to wszystko i gadamy jak starzy, dobrzy znajomi. Ale jak wiadomo, czas uciekał, a pogawędka z nim zabrała mi niemalże całą przerwę.
- Muszę iść. Spotkamy się jutro po szkole - dodałam zakładając niebieski pasek sportowej torby na ramię.
- Mamy wszystkie zajęcia razem.
Kiedy to wypowiedział, moja cała nadzieja na spotkanie go dopiero w następny dzień, uleciała jak bańka mydlana. Prysła. Zniknęła. Zamiast tego doszło głębokie westchnięcie.
- Czemu więc zatrzymałeś mnie na przerwie?
- Czekałem aż wyjdziesz, ale nie zrobiłaś tego.
No dobra, był sprytniejszy niż myślałam. Szczwany. Wiedziałam już, że z nim łatwo nie będzie, a to nie szablonowy znajomy, którego ruchy dało się przewidzieć. Kiedy nie miałam nad czymś kontroli, czułam się zagrożona. Znajomość z nim stanowiła dla mnie wewnętrzne rozdarcie i ogromne wyzwanie, gdyż wcale nie czułam się bezpieczna. Ale czy dałam po sobie to poznać? Bynajmniej.
- No cóż. Do artystycznych - rzuciłam z przekąsem i chciałam odejść, ale znów usłyszałam jego głos za sobą:
- Hej!
- Coś jeszcze?
- Może chociaż powiesz mi jak się nazywasz? - spytał. No tak. To było logiczne. On się przedstawił, ja nie. Westchnęłam głęboko i rzuciłam przez ramię.
- Vanessa. Vanessa Dark.
- Do zobaczenia na zajęciach, Vanesso.
Nie kłamał. Niecałe dwie minuty później spotkaliśmy się na artystycznych i w dodatku - kto by się spodziewał? - siedząc w jednej ławce.
- Cóż za zbieg okoliczności, nieprawdaż Van? - wyszczerzył się w złośliwym uśmiechu. Moja irytacja dobiegała zenitu.
- Nie. Nazywaj. Mnie. Tak - dodałam zaciskając zęby. Zaśmiał się przez chwilkę, a potem nagle poważniejąc, dodał:
- Dobrze, Ness.
- Ness? Głupszego przezwiska nie słyszałam - dodałam z parsknięciem.
Wszyscy mówili do mnie pełną formą imienia, z wyjątkiem najbliższych - oni mówili do mnie zdrobnieniem ,,Van". Nie lubiłam, gdy ktoś obcy tak robił. Szczególnie ktoś, nad kim nie mogłam mieć kontroli. Zbyt zażyła relacja nie służyła mojemu bezpieczeństwu.
- A więc to będzie Twoje stałe przezwisko - doszedł mnie jego głos.
- Ness? - spytałam ponownie, patrząc na niego z politowaniem.
On jednak doskonale się przy tym bawił i rzucił mi pełne rozbawienia spojrzenie, dorzucając kolejne słowa:
- Może być Nessie, jak wolisz.
- Zostańmy przy Ness - dodałam szybko, ku kolejnemu śmiechowi z jego strony. Spojrzał rozbawiony w stronę okna i najwyraźniej odleciał, gdyż zaczął ignorować wszystko i wszystkich, aż do końca zajęć.
Jeśli miał zamiar na każdym przedmiocie siadać ze mną i mi towarzyszyć, mój poziom irytacji mógł wzrosnąć zbyt niebezpiecznie. To oznaczało, że albo on, albo ja wycielimy z tej szkoły.
Choć naprawdę z całych sił starałam się pokazywać pozorne opanowanie, w środku kipiałam z irytacji. Najgorsze było, że Eric naprawdę miał z tego ubaw. A żeby doprowadzić mnie do całkowitego szaleństwa, to na przekór mnie - przez wszystkie lekcję zajmował miejsce tuż obok.
***
- Więc teraz idziemy do mnie?
Aż zatrzymałam się, gdy tylko wypowiedział te słowa. Był nieznośny. Ledwo wytrzymałam z nim ostatnie 40 minut lekcji, a teraz miałam robić projekt i marnować kolejne minuty? Tego nie dało się wytrzymać!
- Słuchaj, Eric. Myślę, że dziś możemy sobie odpuścić. Jeden dzień w te, czy we w te - co za różnica?
Opanował mnie najbardziej wymuszony uśmiech, a to kłamstwo ledwo wyszło mi przez gardło. Jednak nie zniosłabym dużej jego towarzystwa. To było ponad moje siły. 
- Ness, nie wymigasz się teraz. Nastawiłem się na to psychicznie. Wiedz, że męczę się równie mocno jak Ty - dodał teatralnie zaciskając dłoń na sercu i wzdychając ciężko.
- Akurat - wyszło to słowo z moich ust, gdy moje zęby naniosły się na siebie i mocno zacisnęły.
On śienie się bawił. Aż za dobrze. Wiedział, co mnie irytuje. Wyzwalał we mnie jakiegoś demona. Jak żyć z kimś takim?
- No to idziemy - wyszczerzył zęby w perliście białym uśmiechu, po czym wskazał dłonią w stronę parkingu.
Ja mieszkałam w samym college'u, a z tego, co udało mi się ustalić - on mieszkał z rodzicami. Wskazanie strony parkingu oznaczało, że przyjechał tu autem, a to dało mi jasny obraz sytuacji - mieszka daleko od samego budynku szkolnictwa.
Westchnęłam dając się prowadzić do czarnego Range Rovera, a nawet poczekać aż otworzy mi drzwi od strony pasażera.
- Mamy domek na wybrzeżu - dodał po chwili.
Ten fakt mnie nieco zaskoczył. Wybrzeże nie było daleko szkoły. 
Drogę spędziliśmy w ciszy. Kiedy tylko jednak się zatrzymał i otworzył mi drzwi, moim oczom, ukazał się niecodzienny widok. Los Angeles miało podział na domki luksusowe i zwykłe, letniskowe. Te pierwsze miały własną część plaży, prywatne ogrody, baseny i były niezwykle okazałe. Czy mogło być coś gorszego niż sam fakt, że mój współpracownik do eseju, mieszka w luksusowej części wybrzeża?
Myślałam, że spalę się ze wstydu, kiedy przekraczałam próg starannie zabudowanej willi, którą otaczało mnóstwo roślin.
- Więc... Cóż. Witaj w naszych skromnych progach - powiedział dość nieśmiało, drapiąc się po karku.
- Bardzo skromnych - sarknęłam, na co zrobił się czerwony jeszcze mocniej. Czy temat jego majątku naprawdę go zawstydzał? Więc plus dla niego. Nie był rozkapryszony.
- Chcesz coś do picia? - spytał uprzejmie z przenikliwym wzrokiem.
- Wodę - powiedziałam rzucając spojrzenia ku wystrojowi wnętrz. Były klasyczne. Dominowała biel i czerń, a w kuchni, do której mnie zaprowadził, było dużo światła, drewna i szarego kamienia. Uroczy dom.
- Możemy pójść do mojego pokoju i tam zrobić wstępny projekt.
- Myślałam, że nauczycielka Ci to wytłumaczyła.
- Jak widać - byłaś w błędzie - odparł po chwili i zaprowadził mnie po schodach do swojego królestwa.
Wnętrze było wykonane z połyskującej farby w kolorze limonki. Na środku stało wielkie łóżko, obok biała kanapa i w tej samej barwie dwa fotele, na przeciwko których był telewizor plazmowy.
Czarne meble dodawały świetnego kontrastu. Jednak jeden szczególny element przykuł moją uwagę. Fortepian. Stał obok otwartych drzwi wejściowych na balkon. Podeszłam mimowolnie i przejechałam opuszkami palców po klawiszach.
- Grasz? - spytałam, odwracając się ku niemu.
- Zdarza się - odpowiedział. Był inny niż w szkole. Wydawał się oby i nieśmiały. Jakby przez ten pokój pokazywał mi całego siebie, a bardzo się przed tym wzbraniał. Coś było tu nie tak.
- Zagrasz coś? - nim się skapnęłam, to pytanie wyleciało z mojego gardła. Zażenowana odwróciłam wzrok zauważając jeszcze tylko niemrawy uśmiech na jego twarzy.
- Może innym razem. Teraz skupmy się na nauce.
Usiadłam na jednym ze skórzanych foteli, po czym zaczęłam dokładnie objaśniać wizję mojego projektu. Ustaliliśmy wersję wstępną. Okazało się, że myślimy dość podobnie.
Podczas konwersacji z nim zaczęłam zastanawiać się, jaki jest naprawdę. Coś musiało być grą aktorską. Jeśli był tu sobą, to dlaczego w szkole udawał kogoś innego?
***
Witajcie kochani! Dziękuję za dwie nominację do LBA :) Postaram się jak najszybciej je wykonać. Kochani, jeśli możecie i blog wam się podoba - udostępniajcie go, polećcie innym. Dziękuję wam za wsparcie i komentarze oraz 9 obserwatorów :)
Bardzo was kocham :) Do napisania!

czwartek, 10 marca 2016

Rozdział 01

Odkąd zaczęłam naukę minęły trzy miesiące. W ten czas udało mi się zakolegować z dwiema osobami. Jedną z nich była Alice - dziewczyna o śniadej cerze, z szarymi oczyma, ciemnymi włosami i jasną oprawą oczu. Nosiła duże, ciemne okulary, a mimo to wyglądała w nich naprawdę atrakcyjnie. Uzupełnieniem jej osoby był południowy akcent, którego nie można było pomylić z żadnym innym.
Kolejną osobą był jej chłopak, Jacob - chłopak o piwnych oczach, ciemnych blond włosach i figurze modela. Pasowali do siebie. Oprócz atrakcyjnego wyglądu oboje mieli świetne poczucie humoru i wysoki iloraz inteligencji, a na domiar wszystkiego - oboje nie zdawali sobie sprawy z tego, jak świetnymi osobami są.
Alice i Jacob znali się od małego i ich drogi wielokrotnie się krzyżowały. Mimo to, zostali parą dopiero dwa lata przed rozpoczęciem nauki w college'u.
- Słuchasz mnie? - do moich uszu dotarł południowy akcent przyjaciółki.
- Tak, tak Oczywiście. Zamyśliłam się tylko trochę - to było jedyne usprawiedliwienie, jakie przyszło mi do głowy. Ale rzeczywiście, moje myśli ciągle krążyły wokoło zbliżającego się projektu. Kto by pomyślał, że mój współpracownik przeniesie się do innej klasy i zostanę z tym sama?
- Ostatnio często to robisz - zaśmiała się, po czym wzięła kawałek kurczaka z sałatki do ust. Z trudem oprzytomniałam, a wraz z tym, zdałam sobie sprawę, że jeszcze nie tknęłam mojego jedzenia. Westchnąwszy ugryzłam kawałek burgera i po raz kolejny pogrążyłam się w rozmyślaniach.
- Znowu to robisz - poirytowany głos Alice dał o sobie znać, wybudzając mnie z błogiego stanu wyłączenia.
- Przepraszam - dodałam ze skruchą - Po prostu męczy mnie to, że Jasper zrezygnował z zajęć lingwistycznych i zostałam sama z projektem.
- Nie możesz poprosić kogoś innego? - podsunął dotąd milczący Jacob.
- Myślisz, że nie próbowałam? Ale każdy ma już swoją parę. Poza tym mam za mało czasu, by cokolwiek wskórać.
- Więc nie masz nic? - spytała zaniepokojona Alice, patrząc na mnie spod swoich czarnych oprawek okularów.
- Al, mam trochę materiału i trzy strony eseju, ale co mi po tym, jak mam do napisania jeszcze siedemnaście. Nie znajdę nikogo.
- Może się uda. Nie zostało wcale tak mało czasu - Jacob próbował mnie pocieszyć. Na marne.
- Dwa miesiące, to kolosalnie mało czasu - powiedziałam z nutką irytacji.
Może dla innych to było ogromnie dużo godzin do zagospodarowania, ale ja przeliczałam wszystko zbyt dokładnie i robiłam zbyt perfekcyjnie. Napisanie eseju z zajęć lingwistycznych, na które z naszej trójki uczęszczałam tylko ja, było ogromnym przedsięwzięciem, a nie miałam nikogo, kto mógłby mi pomóc.
Kiedy nadal użalałam się nad swoim losem i własnymi problemami obarczałam przyjaciół, rozbrzmiał się dzwonek, który niejako oznajmił, że moja przerwa na lunch dobiegła końca. W tym momencie musiałam rozstać się z dwójką przyjaciół i skierować się na zajęcia do sali lingwistycznej. Przeciągałam dosłownie każdą minutę przeznaczoną na dotarcie do celu.
Pani na pewno miała zamiar mnie zapytać, czy znalazłam już kogoś. Tego dnia mijał wyznaczony termin. Jeśli nie dałabym odpowiedzi, zostałabym skazana na morderczą pracę w pojedynkę. A co najgorsze - wszystko wskazywało, że to właśnie nastąpi.
Wlekłam się do drzwi z tabliczką ,,308", które znajdowały się na drugim z pięciu pięter. Kiedy tylko znalazłam się przed nimi, nie pewnie nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka. Z ulgą mogłam stwierdzić, że nie ma jeszcze nauczycielki, co dało mi kolejne sekundy względnego spokoju.
Tak czy inaczej, tak bardzo skupiłam się na tym fakcie, że nie zauważyłam, jak weszłam w osobę przed sobą.
- Bardzo przepraszam, zagapiłam się.
Przede mną w swojej całej osobie stała Emily - drobna dziewczyna, życzliwa i miła dla wszystkich.
- Jest okey. A jak z projektem? Nadal nie masz pary? - spytała z troską w głosie.
- Nie, a raczej więcej czasu na to nie dostanę.
- Wydaje mi się, że jednak masz szansę na znalezienie kogoś - mrugnęła do mnie porozumiewawczo i oddaliła się. Zachowywała się... Dziwnie. Pokręciłam głową wyrzucając swoje absurdalne myśli. Byłam po prostu przewrażliwiona - powtarzałam sobie. Szybko jednak się okazało, że byłam w błędzie.
W ławce od początku roku siedziałam sama. Jednak nie tego dnia. Na moim miejscu - w trzeciej ławce od strony okna - siedział mężczyzna, który na moje oko mógł mieć 21 lat. Niestety moja natura kazała mi wyciągnąć pochopne wnioski i się ich trzymać - chłopak nie zdał i został przeniesiony do tej szkoły. Nie wiedziałam go wcześniej, a moja teoria zdawała się jak najbardziej słuszna i prawdopodobna.
Miał kruczoczarne włosy, prosty nos, kwadratową szczękę i pełne usta. To jednak nie jego przystojna twarz i umięśnione ciało zrobiło na mnie wrażenie. To jego wzrok. Intensywnie zielony, skupiony wprost na moim.
Nie wiedziałam, jak się zachować, a dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że się na niego gapię i marszczę brwi. Ponieważ była to ostatnia wolna ławka, przyszło mi zająć miejsce obok.
- Przepraszam, mogę się dosiąść? - spytałam sarkastycznie. Obdarzył mnie za to ironicznym, krzywym uśmieszkiem, po czym rzekł:
- Ależ proszę, nie krępuj się.
Przewróciłam oczami, po czym usadowiłam się tuż obok niego. Zalatywało arogancją. Chłopak na pewno był świadom swojej atrakcyjności, co dawało mu pewność siebie. Ale im większa pewność siebie, tym poziom arogancji niebezpiecznie wzrasta. Nie lubiłam arogantów.
- Panie Black - usłyszałam głos nauczycielki, która właśnie weszła do klasy. Zauważyłam, że zwraca się do przybysza zajmującego moje miejsce - Czym to sobie zasłużyliśmy na twoją obecność?
- Stęskniłem się - odparł zgryźliwie, ze złośliwym uśmieszkiem. Igrał z ogniem i najwyraźniej doskonale się z tą świadomością bawił.
- Akurat. Nie było cię tu od początku roku szkolnego. Myślałam, że się już tu nie uczysz.
Czyli był uczniem tej szkoły. Nie został przeniesiony... Więc pudło. Wychodziło na to, że nie zdał.
- No to doszła pani do złych wniosków.
- Zapewne nic nie wiesz o projekcie lingwistycznym, jaki jest robiony w parach - zbyła jego kąśliwą uwagę i trafnie zmieniła temat.
- Cieszy mnie ta wiadomość. Ale projekt z przyjemnością wykonam sam.
Cieszyły mnie jego słowa. Nie miałam zamiaru być przyłączana do niego.
- Nie musisz się o to martwić - zapewniła nauczycielka - Jedna z naszych uczennic jest bez pary. Cieszy mnie fakt, iż już się zapoznaliście.
Klapa. Totalna klapa. Spojrzał na mnie, unosząc wysoko brwi. jego arogancja i pewność siebie powinny dać mi jasno do zrozumienia, że odmówi i zaśmieje się. Lub coś w tym stylu. Ale najwyraźniej nie powinnam dochodzić do błędnych wniosków, bo ten facet był nieprzewidywalny.
- Oczywiście, że zdążyliśmy się poznać. Chętnie wykonam ten projekt.
- Cieszy mnie ta świadomość - uśmiech wyższości zawitał na ustach nauczycielki, podczas gdy mnie zaczęły płonąć policzki z poirytowania.
- Przepraszam! Czy ja w tym momencie nie mam nic do powiedzenia? - spytałam. Ostatnie, co mi się marzyło to współpraca z niejakim Blackiem.
- W tym momencie możesz zostać wydalona z moich zajęć bądź przyjąć pomoc - skwitowała nauczycielka.
Zostałam z tym wszystkim sama. No, może nie do końca, jeśli liczyć przeszywający wzrok klasy i poczucie obecności nowego. Nagle poczułam się niewiarygodnie mała, w każdym tego słowa znaczeniu.
Zapowiadały się długie miesiące.
***
Kochani! Cieszę się, że odkąd założyłam nowego bloga, zaczęło mnie obserwować pięć osób :) Dziękuję wam bardzo za wszystko - szczególnie za komentarze ;)
No więc mamy nową historię :) Mam nadzieję, że wam się spodoba :) Dziękuję za to, że jesteście ze mną.
Do napisania!

poniedziałek, 7 marca 2016

Prolog 00

Nowa szkoła, nowe znajomości, nowe życie.
Jaki jest sens, by wyprowadzać się kilka tysięcy kilometrów od domu rodzinnego ukończywszy zaledwie 19 lat? Moim powodem był nowy college. Planowałam tę przeprowadzkę od kilku lat. Moim marzeniem było dostanie się do tej szkoły, ukończenie jej i dostanie wymarzonej pracy. No chyba, że jeszcze poszłaby, na jakieś kursy bądź studia.
Z natury jestem osobą, która wszystko kontroluje. Kontrola zapewnia mi przewidywanie sytuacji, szersze planowanie oraz świadomość wyborów i decyzji, a także ich skutków. Stałam się taka po wypadku. Kiedy się zdarzył nie miałam kontroli nad sobą i w ułamku sekundy zmieniło się wszystko.
Wypadku nie da się przewidzieć. Żyłam wtedy zbyt spontanicznie, a to ma swoje konsekwencje. Pójście do college'u w nowym mieście, jakim jest Los Angeles, dało mi na nowo poczucie bezpieczeństwa i kontroli.
Ale wiadomo, mało jest rzeczy, które można jawnie planować i decydować o ich następstwach. Na tym właśnie się przejechałam.